poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Znajdź sobie cel, a zajdziesz tak daleko, że aż się zdziwisz

Przez najzupełniejszy przypadek i absolutnie niechcący (ironia) trafiłam ostatnio do dużej księgarni, gdzie ku swojemu zdziwieniu (zupełnie serio) odkryłam, iż przegapiłam pojawienie się na rynku książki Psychologia sportu dla bystrzaków. Zagapiłam się! Naturalnie rzuciłam się na książkę dość zachłannie, choć – jak to ja – lekturę odbywam niezbyt linearnie.

Ponieważ w ostatnich dniach niezwykle dużo myślę o kwestii budowania – u osób, z którymi pracuję – pewnej wizji ich dalszej kariery, siłą rzeczy ze zdwojoną mocą rozważam temat należący do rzeczywiście w mojej pracy najistotniejszych – mianowicie kwestię wyznaczania celów.

Już wiem, że szczególnie młodszy odbiorca mojego tekstu w tym miejscu pomyśli „nuuuuda” i być może jednak wróci do przewijania swojej ściany na Facebooku. Ale może jednak nie. Jednym z kluczowych momentów w rozwoju zawodnika czy młodego muzyka jest chwila zakończenia okresu juniorskiego i przejście na poziom seniorski (jednocześnie często jest to przejście ze sportu amatorskiego na zawodowstwo, choć nie zawsze). Jednym z trudniejszych i boleśniejszych momentów tego przejścia jest w mojej ocenie chwila, w której do młodej osoby dociera, że nic nie dzieje się samo. Że marzenie o byciu drugim Ronaldo czy drugą Beyoncé samo w sobie jest wspaniałe, ale osiągnięcie tak niebotycznego pułapu nie odbędzie się z dnia na dzień, w dodatku samo z siebie.

Uwielbiam słuchać o marzeniach osób, z którymi pracuję. Pasja, którą wówczas słyszę, nieustannie przywraca mi wiarę w ludzi – a nade wszystko w często bardzo młodych ludzi, który ostatnio nie mają zbyt dobrej prasy ;). Okazuje się jednak, że aby pomóc takiej młodej osobie kroczyć drogą do spełnienia jej marzeń, trzeba wykonać dość dużą pracę, którą – i tu kłania się już wspominany innego dnia temat siły woli – w dodatku trzeba cyklicznie powtarzać. W sporcie, muzyce, biznesie, nauce widzę efekty ciężkiej pracy osób, na które lata wcześniej nikt nie postawiłby pięciu złotych. Osoby te jednak charakteryzuje nie tylko upór i twardość sprawiające, że nieustannie chce im się ciężko pracować, ale także to, że ich ciężka praca nie jest przypadkowa i w każdym momencie wiedzą, czemu ona służy. I tu pojawia się wielka rola rodziców, trenerów, nauczycieli, psychologów – wszystkich osób, które w tej drodze młodemu człowiekowi towarzyszą – rola osoby, która potrafi pokazać, czemu dana rzecz/umiejętność/ćwiczenie służy. Niejednokrotnie mam trochę żalu do trenerów, którzy z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nie tłumaczą młodym sportowcom, czemu służy określone ćwiczenie (najłatwiejsza odpowiedź brzmi, że taki trener sam tego nie wie, ale to nie jest uprawniona odpowiedź. Myślę, że w wielu przypadkach trenerzy to bardzo otwarte i dobrze wykwalifikowane osoby, które mają jedynie trudności z wytłumaczeniem i przekazaniem swojej wizji pracy zawodnikom. O pozostałych przypadkach może innym razem).

Profesjonalista rozumie, dlaczego ma jeść określone typy posiłków o określonych porach. Profesjonalista wie, po co wykonuje na treningu określone zadanie. Profesjonalista wie, czemu służy odpowiednia ilość snu i relaksu. Wszystkie te składowe lepiej układają się w spójną całość, gdy podporządkowane są jasnym i spójnym ze sobą celom.

Z czasów swojej wczesnej edukacji psychologicznej pamiętam następującą definicję celu:

Cel to osiąganie określonego poziomu biegłości wykonania czynności w określonym czasie.

Uff, brzmi prosto, a jednak w wielu osobach rodzi się wielki opór, by usiąść do kartki i napisać swój dowolny cel. Ale jak to? NAPISAĆ? Po co? Przecież to mój cel, więc świetnie go zapamiętam. Otóż tak, napisać. Zapisywać regularnie, tworzyć dzienniczki, notatniczki, zbierać swoje doświadczenia w postaci pisemnej – po latach mogą się okazać kopalnią doświadczenia i wspomnień. Poza tym cel zapisany działa lepiej.

W definicji, którą wyżej napisałam, pojawiają się dwie ważne składowe celu: jaki konkretnie poziom biegłości chcę osiągnąć oraz w jakim czasie zamierzam to zrobić. Pogłówkuj, ta praca naprawdę Ci się opłaci.

Zabawa polega na tym, aby w pierwszym kroku przełożyć swoje marzenie na dobrze zdefiniowany cel (jak dokładnie to zrobić, uzupełnię za chwilę). A kolejne, pomniejsze cele ułożyć jak układankę w ten sposób, by złożyły się na ten wielki wspaniały cel – Twoje Wielkie Marzenie.

I tu wracam do książki, o której napomknęłam na wstępie – czyli o Psychologii sportu dla bystrzaków, bowiem to od czytania rozdziału o celach zaczęłam swoją nielinearną przygodę z tą publikacją.  Smith i Kays piszą o wyznaczaniu terminu osiągnięcia celu tak:

Określenie terminów osiągnięcia celów jest jedną z najważniejszych cech odróżniających dobrych sportowców od wybitnych. Jeżeli tego nie zrobisz, prawdopodobnie dopuścisz do tego, by inne sprawy przeszkodziły Ci w dążeniu do celu. Zanim się zorientujesz, że tak się dzieje, może minąć dzień, tydzień, miesiąc, a nawet rok – a cel nie przybliży się ani na jotę. (str. 48).

No tak, skąd to znasz, kolejna runda „poszła się pasać”. Kolejny sezon na marne. Kolejny miesiąc ćwiczeń na instrumencie niezbyt posunął Cię do przodu. Na swoje usprawiedliwienie masz na pewno bardzo dużo, często uzasadnionych, okoliczności. Ale to przecież o Twoje Wielkie Marzenie chodzi, a nie o szukanie usprawiedliwień.

No dobrze, powiesz, zbiorę się i zapiszę te swoje cele. Tylko powiedz mi jak.

Po pierwsze – pisz o sobie. Innymi słowy, pisz w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Po drugie – pisz pozytywnie. Ludzie kochają cele formułowane na zasadzie „nie będę czegoś robić”. Ha. To teraz postaraj się ABSOLUTNIE NIE MYŚLEĆ o białym niedźwiedziu. Działa? Nie? No właśnie. Pisz pozytywnie, a nie poprzez negację.

Po trzecie – pisz konkretnie, co chcesz osiągnąć i kiedy.

Po czwarte – zastanów się, po czym poznasz, że osiągnęłaś/osiągnąłeś sukces. I zawrzyj to w swoim celu.

Po piąte – uczciwie zapisz go na kartce lub w komputerze, a nie jedynie w swojej głowie.

To najważniejsze reguły dotyczące celów. Procedura przejścia przez poukładanie celów bywa niezłą gimnastyką dla szarych komórek, ale tylko na początku. Wielu wybitnych ludzi wszelkich dziedzin wyrabia sobie taki nawyk i wtedy jest już o wiele łatwiej.

Dodałabym jeszcze także kwestię zmieniania i przedefiniowywania celów tak, by pasowały do zmieniającej się rzeczywistości. Nie chcę, żebyś myślała/myślał, że celu trzeba się trzymać za wszelką cenę. Czasem w jego osiągnięciu mogą przeszkodzić poważne okoliczności – wtedy albo trzeba zmienić element czasowy celu, albo na nowo go zdefiniować… To wielki obszar mojej pracy na przykład z zawodnikiem, szczególnie wtedy, gdy robi się trudno (choćby w sytuacji poważnej kontuzji, ale o tym też kiedy indziej).

Z środowisku biznesowym regularne wyznaczanie celów i sprawdzanie, jak idzie ich realizacja (i czy nie potrzeba ich przedefiniować) to standardowa, powszechna praktyka. Oddzielną kwestią jest jakość wykonania takich ocen, ale najczęściej firmy znajdują czas i zasoby, by pracować nad celami – czasem raz na rok, czasem – raz na kwartał. Podchodzi się do tego dość serio – w takiej pracy uczestniczą różne osoby, robi się to pisemnie, cały proces nie dzieje się tak po prostu, bo, prawdę mówiąc, wcale taki prosty nie jest. No i zdecydowanie odbywa się w taki sposób, że pozostają ślady na piśmie, do których po pewnym czasie się wraca. I chciałabym, żeby było jasne – nie chodzi w takiej pracy wyłącznie o wyznaczanie wyśrubowanych celów np. sprzedażowych. W dobrej kulturze organizacyjnej dużo pracy i miejsca poświęca się także celom dotyczącym rozwoju kariery danej osoby, a nie tylko krótkotrwałym wynikom jej działalności.

Środowisko korporacyjne dość dobrze rozumie również, że cele muszą być z jednej strony ambitne (bo to motywuje), z drugiej – wykonalne (bo sformułowanie celów nierealnych dla odmiany demotywuje). I o tym też pamiętaj, proszę, przy pracy nad swoimi celami osobistymi – zawieszaj poprzeczkę wysoko, ale na tyle wysoko, by móc ją przeskoczyć.

W książce Smitha i Kaysa podoba mi się jeszcze jedna rzecz, której brakuje mi w praktyce: zawodnicy często swoje cele zachowują tylko dla siebie (ewentualnie dyskutują o nich z psychologiem). To niestety rzadkość, że jest możliwość, aby zawodnika łączyła taka relacja z trenerem, że to z nim cele zawodnika są dyskutowane i ustalane. A szkoda. Moim zdaniem to ten brak zaufania rzutuje na rozwój wielu świetnie zapowiadających się zawodników.

Smith i Kays tak piszą o budowaniu grupy wsparcia (zaznaczenia fragmentu to moja sprawka):

Dobra grupa wsparcia jest nieoceniona. Taka grupa:
  • Pomaga w utrzymaniu odpowiedzialności.
  • Nie pozwala Twojemu ego wymknąć się spod kontroli.
  • Otacza Cię przyjaźnią, kiedy coś nie układa się po Twojej myśli.
  • Jest źródłem różnorodnych opinii.

Stwórz odpowiednią grupę wsparcia, która pomoże Ci w osiąganiu założonych celów. Powinno do niej należeć 4-5 osób z różnych kręgów, w których się obracasz. Jest w niej miejsce dla przyjaciela, członka rodziny, byłego i obecnego trenera, partnerki lub żony, lekarza, kręgarza, dietetyka, psychologa i nauczyciela. Ważne jest, żeby były to osoby, których wsparcia możesz potrzebować w czasie kariery sportowej, wyznające wartości podobne do Twoich. W grupie wsparcia musi się znajdować co najmniej jedna osoba nie mająca problemów z wygłaszaniem kontrowersyjnych opinii i sprzeciwianiem się innym ludziom – będziesz od czasu do czasu potrzebował kogoś, kto powie Ci „nie”. Zapamiętaj: nikt nie realizuje swoich celów i nie osiąga oszałamiających sukcesów w pojedynkę (str. 49).

Hmmm, nic nie stroi na przeszkodzie, żeby zbudowanie takiej grupy wsparcia na okres kariery i życia w ogóle stało się jednym z Twoich celów. Powodzenia!


Leif H. Smith, Todd M. Kays - Psychologia sportu dla bystrzaków. Helion, 2014. Przekład: Michał Lipa i Beata Pawlak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz