poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Coś optymistycznego

Miało być poważnie, o edukacji, talencie i ciężkiej pracy, ale dziś będzie OPTYMISTYCZNIE.

Jak to jest z tym optymizmem?  Czy rzeczywiście optymistom żyje się łatwiej, zdrowiej i przyjemniej? I czy rzeczywiście osiągają większe sukcesy? A może pozytywne myślenie to też potężna pułapka, która utrudnia adekwatną ocenę rzeczywistości?..

Zacznijmy od tego, że termin OPTYMIZM można rozumieć na wiele sposobów. I w potocznym rozumieniu optymizm to założenie, że wszystko zawsze mi się uda, że pogoda na pewno dopisze, że na pewno wygram, dostanę tę pracę, i tak dalej. Optymista w tym znaczeniu tego słowa nie będzie się zastanawiał, jakie ma naprawdę szanse na sukces, czy nań zapracował, czy w ogóle chce danej życiowej „wygranej”. Pewnie częściej będzie stosował zasadę „jakoś to będzie” niż „porządnie się do tego przygotuję”. W takiej koncepcji optymizmu rzeczywiście można odnaleźć mnóstwo niebezpieczeństw, ale są one tak oczywiste, że szkoda czasu, by je wymieniać. Co ważne, w takim rozumieniu optymizm może też oznaczać chwilowy nastrój lub bardziej trwałą postawę – wobec różnych spraw.

Zdecydowanie bardziej konstruktywnym sposobem rozumienia terminu OPTYMIZM jest ten zaproponowany przez Martina A.P. Seligmana (w nieustającej sprzedaży jest kilka książek tego autora, wydanych nakładem wydawnictwa Media Rodzina). Zdaniem Seligmana, ojca psychologii pozytywnej, optymizm i pesymizm to sposób interpretowania sukcesów i porażek.

I tak, optymista będzie uważał, że sukces, który mu się przydarzył, jest jego zasługą (moje umiejętności…), jest czymś uniwersalnym (jestem bystry…), a pomyślne zdarzenia mają charakter stały (zawsze sprzyja mi szczęście…). Dla odmiany w przypadku porażki optymista będzie szukał jej przyczyn poza sobą (bo on jest głupi…), porażka będzie miała ograniczony zasięg (dla niego jestem beznadziejny…), w dodatku ma ograniczony zasięg czasowy (ostatnio nie chcesz chyba ze mną rozmawiać…).

Przećwiczymy sposób myślenia pesymisty? Chyba się domyślasz, co powie pesymista.
W przypadku sukcesu: to mój szczęśliwy dzień/jestem dobry w matematyce/to dzięki kolegom z zespołu strzeliłem taką piękną bramkę.

W przypadku porażki zaś usłyszysz od pesymisty (no tak, najpierw usłyszysz „a nie mówiłem?”): jestem głupi/jestem odrażający/ty nigdy ze mną nie rozmawiasz.

Kiedy w ten sposób spojrzymy na optymizm, przyznać należy, że (zgodnie z tytułem jednej z książek Seligmana) OPTYMIZMU MOŻNA SIĘ NAUCZYĆ.

Po co? Bo optymistów:

- rzadko zaskakują trudności,
- gotowi są przyjąć częściowe rozwiązania,
- wierzą, że decydują o własnej przyszłości,
- rozpoczynają wszystko od początku (nawet po katastrofie),
- nie dopuszczają do siebie czarnych myśli,
- rozwijają w sobie wdzięczność,
- wykorzystują wyobraźnię, chcąc odnieść sukces,
- są radośni nawet wtedy, gdy nie sprzyja im szczęście (dostrzegają nawet najmniejsze sukcesy),
- są przekonani o nieograniczonych możliwościach własnego rozwoju,
- lubią powtarzać dobre nowiny,
- akceptują to, czego nie mogą zmienić,
- szybciej dochodzą do siebie po porażkach.

Dodam jeszcze, że optymistyczny sportowiec będzie podejmował odważniejsze decyzje i lepiej sobie radził z trudniejszymi zadaniami – na przykład taktycznymi. W dodatku optymiści żyją dłużej, są zdrowsi i rzeczywiście częściej osiągają sukces.

Dlaczego dziś o optymizmie?
Bo przeczytałam ciekawą rozmowę z twórcą francuskiej szkoły psychologii pozytywnej, Christophem André („Szczęście jest koniecznością”, Zwierciadło, wrzesień 2014). Czytamy tam:

Optymizm to nie tylko sposób widzenia świata, ale też wypływający z niego sposób zachowania. Optymista uważa, że można rozwiązać spotykane w życiu problemy, stara się więc działać. Pesymista w to nie wierzy, jest pasywny. To właśnie dlatego pesymizm przynosi najwięcej szkód: wyobraźmy sobie lekarza pesymistę, który nie wierzy w wyzdrowienie pacjenta. Czy pacjenta niewierzącego w skutki terapii – badania wykazały, że im mniej optymizmu wykazuje chory, tym mniejsze są jego szanse na wyzdrowienie. Nie dlatego, że optymizm sprawia cuda, ale że pozwala na skuteczniejsze działanie. Podobne mechanizmy funkcjonują na każdym poziomie naszego życia osobistego, gospodarki, polityki… (str. 117-118).

Czytając te słowa, odkryłam, co jest dla mnie najważniejsze w optymistycznej postawie wobec życia: AKTYWNOŚĆ. Aktywność rozumiana także jako chęć zmieniania tego, co mi nie odpowiada, a nie jedynie marudzenia, że wszystko jest źle. Jakie to polskie, prawda?... L

I tu doskonała sposobność, żeby zmierzyć się z mitem zakładającym, że psychologia pozytywna jest nieco oderwana od rzeczywistości:

Psychologia pozytywna nie twierdzi, że zawsze można i trzeba być szczęśliwym. Mówi, że dobrze jest nim być, kiedy to możliwe, ale w życiu każdego człowieka istnieją etapy, na których przeżywa dramaty, spotykają go przeciwności losu. Naszym priorytetem nie jest wtedy szczęście, ale walka o przeżycie. Psychologia pozytywna nie głosi pasywności – jeśli w naszym otoczeniu znajduje się osoba toksyczna, możemy, oczywiście, próbować zrozumieć źródła jej patologicznych zachowań, ale nie znaczy to, że mamy się do niej przyjaźnie ustosunkowywać. Wręcz przeciwnie, należy się przed nią chronić. (str. 118)

Przy tej okazji zachęcam Cię do zastanowienia się nad Twoim podejściem do życia. Czy szukasz źródeł swoich sukcesów (choćby niewielkich) w sobie? Czy, przede wszystkim, wiesz, co jest/będzie dla Ciebie sukcesem? Czy w sytuacji, w której jesteś, nawet jeśli jest trudna, potrafisz znaleźć jakieś pozytywy?

Pytań jest dużo i zostawiam Cię z nimi do przemyślenia. Ale mam nadzieję, że przynajmniej w optymistycznym nastroju J  

PS. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej na temat działalności prof. Seligmana oraz psychologii pozytywnej, kliknij tutaj (włącz polskie napisy, jeśli potrzebujesz).

niedziela, 17 sierpnia 2014

Szczęście poza strefą komfortu – o uważności i zjawisku "flow"

Wiara jest matką rzeczywistości. Doskonałość jest stanem umysłu.
Terry Orlick

Wędrując ze mną przez mojego bloga zauważasz zapewne, że dotychczas skupiłam się na obszarach związanych z wykonaniem tego, czym się zajmujesz (kimkolwiek jesteś), ale dotychczasowe tematy bez wątpienia bardziej sfery „przygotowań do” niż sfery „właściwego wykonania”. W zasadzie ciężko stosować taki podział, bo przecież po to trenujesz czy uczysz się, żeby w czasie zawodów czy występu publicznego wykorzystać to, co trenowałaś/trenowałeś. Zawodniczki i zawodnicy, którzy ze mną pracują, wiedzą, że zachęcam do pilnowania tego, by w treningu trenować wszystko, co wytrenować się da (może mieć znaczenie na przykład to, że trenujesz w zupełnie innym typie ubrania niż potem występujesz, co może sprawić, że w stroju na występ czujesz się nieswojo i sztywno), a na tyle, na ile się da, chociaż w swojej głowie, upodobnić sytuację występu czy zawodów do sytuacji treningu/uczenia się (to bardzo ważna zależność: jeśli uczysz się do ważnego egzaminu, staraj się uczyć w warunkach możliwie podobnych do sytuacji egzaminu – będzie Ci zdecydowanie łatwiej odtworzyć zgromadzoną wiedzę).

Obszar, o którym piszę dzisiaj, dotyczy w równym stopniu sytuacji treningowej i startowej. Co więcej, dotyczy życia w ogóle i sposobu patrzenia na nie. U wielu osób pokutuje pewien romantyczny mit, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. Że gdy pojawiają się trudności, należy od nich uciec i budować wszystko od nowa. Zgadzam się z tym, że zdarzają się sytuacje, w których konieczne jest wprowadzenie poważnych zmian w naszym życiu, jednak czy nie masz takiego wrażenia, że są ludzie, którzy – nawet jeśli zmieniają co i rusz swoje środowisko – pchają się w te same kłopoty, w te same nawyki, w podobne relacje?

Badacze i praktycy zajmujący się uważnością (mindfullness) zwracają uwagę na to, że aby uniknąć takiego życia, warto mocniej zakotwiczyć się w teraźniejszości (nie uciekać myślami ani do przeszłości, ani do przyszłości). Jeśli szukasz jednak cudownej, gotowej recepty na cud, nie czytaj dalej J

Nie sugeruję bynajmniej, że uważność jest jakiegoś rodzaju panaceum czy łatwym sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów życiowych. Daleki jestem od tego. Nie znam żadnych cudownych recept i, szczerze mówiąc, nie szukam ich. Pełnia życia malowana jest zamaszystymi uderzeniami pędzla. Do zrozumienia i mądrości można dojść wieloma ścieżkami. Każdy z nas staje wobec innych potrzeb i dla każdego co innego jest warte zachodu w życiu. Każdy musi wytyczyć własny szlak, który będzie odpowiadał temu, do czego jest gotowy. (Jon Kabat-Zinn, Gdziekolwiek jesteś bądź, str. 17).

 Czym zatem jest uważność, spytasz? Niech odpowie Kabat-Zinn:

Dla mnie uważność jest po prostu sztuką świadomego życia (str. 25).

No dobrze, a dokładniej?

Uważność w codzienności to pełna obecność w chwili bieżącej, docenianie jej, dostrzeganie doskonałości i bogactwa życia przy całej jego nieprzewidywalności i zmienności. To również pełne zaangażowanie i twórcze uczestnictwo w wydarzeniach, wolne od ocen i nawyków. Gdy uwolnimy się od ocen, odzyskujemy możliwość dostrzegania zjawisk takimi, jakie są, bez deformacji spowodowanych lękiem, bólem, ale także marzeniami i pragnieniami. Obecność „teraz” jest doświadczeniem bieżącej chwili w całej jej niepowtarzalności (…). Z perspektywy „tu i teraz” możemy poszukiwać nowych odpowiedzi na to, co przynosi życie, zamiast wpadać w utarte schematy. (Małgorzata Jakubczak, Rozwijanie uważności na co dzień, str. 7).

Okazuje się, że poprzez praktykowanie uważności 1) możesz niezwykle podnieść jakość swojego treningu (czegokolwiek by on nie dotyczył), 2) możesz sprawić, że poprawi się Twoja koncentracja i utrzymanie jej na równym poziomie przez cały mecz/koncert/prezentację przed szefem nie będzie już tak trudne, 3) przy zetknięciu dobrego treningu i odpowiedniego pobudzenia może uda Ci się doświadczyć niesamowitego stanu flow.

W latach 90’ Mihaly Csikszentmihalyi, psycholog, odkrył, że osoby zajmujące się dowolnymi dziedzinami życia (biznesem, sztuką, sportem etc.), jeśli udaje im się wspiąć na bardzo wysoki poziom tego, co robią, udaje im się osiągnąć stan, który określił jako flow (przepływ). To taki poziom wewnętrznej motywacji i koncentracji, w którym osiągamy poziom doskonałości bez specjalnego wysiłku, często przestajemy zauważać otoczenie i mamy zaburzone odczuwanie czasu. Jesteśmy tak mocno „tu i teraz”, że wszystko inne przestaje być ważne. Osiągnięcie takiego stanu sprzyja jednak wspinaniu się na szczyt swoich możliwości – to właśnie w stanie flow możliwe jest osiągnięcie najlepszego wyniku (zwróć uwagę, że dzieje się to bez myślenia o nim – ale więcej na ten temat innym razem).

Weinberg i Gould w swoim wielgachnym podręczniku psychologii sportu tak opisują wyniki badań Csikszentmihalyi’ego i Jackson – aby mógł pojawić się stan „flow”, muszą zostać spełnione następujące warunki:

  • Równowaga między wyzwaniem a umiejętnościami – musi być trudno, ale w Twoim zasięgu (już o tym była mowa przy okazji tekstu o wyznaczaniu celów, pamiętasz?).
  • Kompletne zaabsorbowanie tym, co robisz – gdy występujesz, w Twojej głowie nie ma miejsca na nic innego. Tak właśnie objawia się bycie „tu i teraz”.
  • Doskonale wyznaczone, klarowne cele – po prostu wiesz, co i jak zrobić w danym momencie, w sytuacji występu nie ma już miejsca na przesadne kombinowanie.
  • Połączenie działania i świadomości – chodzi o świadomość właśnie tej aktywności. Nie skupiaj się zanadto na sobie, tylko na działaniu. To właśnie też jest bycie „tu i teraz” na 100%.
  •  Całkowita koncentracja na zadaniu – najłatwiej będzie Ci to osiągnąć, gdy takiego podejścia będziesz także używać na treningu.
  •  Utrata samoświadomości – chodzi o takie zatracenie się w tym, co się robi, że przestaje się myśleć o sobie.
  •  Poczucie kontroli – a raczej brak martwienia się o to, nad czym się kontroli nie ma.
  •  Brak myślenia o zewnętrznych nagrodach – istotne jest tylko działanie w chwili obecnej.
  •  Transformacja czasu – koncentracja i takie zatracenie się w działaniu, że zmienia się percepcja czasu.
  •  Ruchy nie wymagają wysiłku – sportowiec doskonale wykonuje swoje ruchy bez skupiania na tym uwagi.


Jak już wspomniałam, aby pojawił się stan flow, konieczna jest spójność między trudnością zadania które stoi przed Tobą, a Twoimi umiejętnościami. Nie licz na to, że głęboka koncentracja zapełni braki po niedostatkach w treningu czy przygotowaniach do spotkania z zarządem firmy. Ale z drugiej strony doskonałe treningi i świetnie przygotowana agenda to jeszcze nie wszystko, by wspiąć się na szczyt swoich możliwości.  

Korzenie uważności sięgają praktyk buddyjskich, choć zdecydowanie się od nich oddzieliły i propagatorzy uważności nie łączą jej z żadnymi praktykami religijnymi. Nie ma się jednak co dziwić, że niektórzy psychologowie sportu wprost odnoszą się do Zen. I tak, Terry Orlick określa stan odpowiadający wspomnianemu już flow właśnie jako strefa Zen. Aby do niej wejść, ważne jest niewymuszanie rzeczy, odejście od myślenia o wyniku, połączenie się jedynie z działaniem, bycie tu i teraz, bycie kompletnie obecnym i całkowicie połączonym z działaniem. Brzmi znajomo, prawda?

Orlick również zauważa, że przydatne jest szukanie momentów uważności każdego dnia. Doskonałym momentem praktykowania uważności i przyglądania się sobie są czynności monotonne – choćby zmywanie naczyń czy wspinanie się po schodach. Nie warto podchodzić do sprawy: „no tak, muszę wykroić oddzielny czas na ćwiczenie kolejnej głupiej rzeczy”. Lepiej zastanów się, czy to, co i tak masz do zrobienia, nie będzie świetnym poligonem do przyjrzenia się, czy potrafisz uchwycić daną chwilę, nawet jeśli spędzasz ją przy desce do prasowania.

Znane słowa piosenki napominające nas że „w życiu piękne są tylko chwile” nie są wcale takie głupie. Bo nie dość, że na dobrą sprawę nasze życie przecież wyłącznie z chwil się składa, to pozwolenie sobie być obecnym w każdej chwili do samego końca czyni nas nie tylko bardziej efektywnymi, ale także bardziej szczęśliwymi. Czy nie warto podjąć wyzwania?

Jon Kabat-Zinn – Gdziekolwiek jesteś bądź. Przewodnik uważnego życia. Czarna Owca, 2014. Przełożył Henryk Smagacz.
Małgorzata Jakubczak – Rozwijanie uważności na co dzień. Difin, 2010.
Terry Orlick – In pursuit of excellence. How to win in sport and life through mental training. Human Kinetics, 2008.
Robert S. Weinberg, Daniel Gould – Foundations of Sport and Exercise Psychology. Human Kinetics, 2007.

Więcej o zjawisku “flow” I o jego wpływie na odczuwanie szczęścia można obejrzeć tutaj (włącz polskie napisy!). 



niedziela, 10 sierpnia 2014

Ucz się, korzystając z doświadczeń innych – czyli najciekawsze książki o sportowcach i innych wielkich ludziach – cz.1

Gdy powstawał pomysł prowadzenia bloga, jednym z założeń było między innymi to, że znajdzie się w nim miejsce, by polecać Ci najciekawsze lektury. Z jednej strony mam poczucie wielkiej obfitości na rynku książek biograficznych i autobiograficznych, z drugiej strony wiem, że niektóre z nich są efektem pracy speców od marketingu i niewiele wnoszą do zwiększenia naszej wiedzy o funkcjonowaniu tych osób, którym udało się wspiąć na najwyższy poziom sportowy, artystyczny, polityczny czy biznesowy.

Jedną z książek, które zrobiły na mnie największe wrażenie (a uwierz mi, że szczególnie wobec książek jestem dość mocno krytyczna), to wydana w 2011 rok przez Wydawnictwo Bukowy Las OPEN. Autobiografia tenisisty Andre Agassiego.

Obiecuję, że znajdzie się tu miejsce i dla nowszych książek, ale ta właśnie jest dość niezwykła – i z pewnością może zainteresować i wciągnąć nie tylko osoby pasjonujące się tenisem czy sportem w ogóle. Agassiego uważam za swego rodzaju ikonę światowego tenisa, choć jednocześnie widzę w nim zaprzeczenie i bunt wobec wszystkich reguł, które kiedykolwiek wpływały na ten sport.

Autobiografia Agassiego ma dla mnie kilka niezwykle ważnych punktów:

1) To książka o wpływie ojca. Nie będę wielkim odkrywcą, jeśli napiszę, że rodzice miewają wpływ niezwykły na rozwój swoich dzieci. Nie zawsze jest on dla nich dobry – jednak w przypadku Agassiego (i wielu innych uzdolnionych dzieci) pojawia się pytanie, czy gdyby nie ojciec-tyran byłoby możliwe odniesienie przez Agassiego sukcesu?

Ojciec twierdzi, że jeśli będę odbijał dwa i pół tysiąca piłek dziennie, to będzie równało się siedemnastu tysiącom pięciuset piłkom na tydzień, więc pod koniec roku będę miał na koncie prawie milion odbitych piłek. Wierzy w statystykę. Liczby, jak mawia, nie kłamią. Dziecko odbijające milion piłek rocznie będzie niepokonane.(…)

Nie dowiemy się jednak, co by było, gdyby. Czy prowadzony bardziej wszechstronnie od dziecka trening nie przyniósłby lepszych rezultatów? A przynajmniej zminimalizowałby obciążenia, za które Agassi musiał w przyszłości zapłacić straszną cenę zdrowotną?

2) To także książka o niezwykle mądrym radzeniu sobie z tremą i szukaniem poczucia spełnienia w najkrótszych momentach.

Choć nienawidzę tenisa, podoba mi się uczucie idealnego uderzenia w piłkę. To jedyne ukojenie. Kiedy robię coś w sposób doskonały, raduję się ułamkiem sekundy zdrowego rozsądku i spokoju. (…)

Proszę, niech to się już skończy.
Nie chcę, żeby się skończyło.
Zaczynam płakać. Opieram się o ścianę prysznica i daję się ponieść emocjom.
Goląc się, wydaję sobie surowe polecenie: Zbieraj pracowicie punkt po punkcie. Niech każdy punkt przeciwnika słono go kosztuje. Bez względu na to, co się stanie, trzymaj głowę wysoko. I na miłość boską, ciesz się każdą chwilą albo przynajmniej postaraj się cieszyć pojedynczymi momentami, nawet bólem, nawet przegraną, jeśli tak ma być. (…)

3) Ale przede wszystkim to wybitna książka o drodze do mistrzostwa, w której sportowiec odkrywa, żeby skupiać się tylko na tym, nad czym ma kontrolę – bo na wszystko inne szkoda jego energii:

Zamykam oczy i mówię: Kontroluj to, co możesz kontrolować. Powtarzam to na głos. Wypowiadanie takich rzeczy na głos dodaje odwagi. Zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica, cały drżąc. Tak łatwo jest być dzielnym pod strumieniem gorącej wody. Napominam się jednak, że odwaga pod gorącym prysznicem nie ma nic wspólnego z prawdziwą odwagą. Na koniec nie jest ważne to, co się czuje, same czyny muszą dodać odwagi. (…)

Dziwna sprawa z tą tremą. Czasami człowiek tylko biega do toalety. Innym razem ma nieustanną ochotę na seks. Kiedy indziej znowu chce mu się cały czas śmiać i tylko wyczekuje walki. Rozpoznanie rodzaju tremy jest pierwszą powinnością zawodową podczas jazdy na kort. Trzeba ją wybadać, odczytać, co chce przekazać na temat stanu umysłu i ciała, bo jest to pierwszy krok, żeby zaczęła działać na twoją korzyść. (…)

Czuję się lepiej, niż kiedy otworzyłem oczy dzisiaj rano i opanowały mnie myśli, by poddać mecz. Może mi się uda. Oczywiście jutro słono za to zapłacę, ale nie myślę o dniu jutrzejszym, tak jak nie rozwodzę się nad tym, co było wczoraj.

W tych kilku cytatach znajduję mnóstwo inspiracji do pracy, a także motywacji. Agassi to postać wyłamująca się schematom (w latach 1988-1990 nie grał w turnieju wimbledońskim, bo… nie podobały mu się panujące tam obyczaje, a szczególnie tradycja noszenia białych ubrań; potem jednak zmienił zdanie), poszukująca własnego stylu (jeśli masz chwilę, a nie pamiętasz jego występów, wpisz, proszę, jego nazwisko w wyszukiwarkę i obejrzyj jego zdjęcia z lat szczytu kariery sportowej, wtedy zrozumiesz, co mam na myśli), postać rozerwana między naciskiem, jaki wywierał na niego ojciec, a spuścizną, którą ten mu przekazał:

[Ojciec] wspomina, że kiedy boksował, zawsze chciał przyjąć najlepszy cios przeciwnika. Mówi mi pewnego razu na korcie: Kiedy wiesz, że przyjąłeś najlepszy cios przeciwnika, a wciąż stoisz, i ten facet o tym wie, jesteś w stanie mu wyrwać serce z piersi. W tenisie jest taka sama zasada. Rzuć wyzwanie sile przeciwnika. Jeśli dobrze serwuje, odbieraj jego podania. Jeśli gra siłowo, przemóż jego siły. Jeśli ma mocny forhend, szczyci się nim, odpłacaj mu pięknym za nadobne, graj mu na forhend do momentu, aż go znienawidzi. (…).

Andre Agassi – OPEN. Autobiografia tenisisty. Bukowy Las, 2011. Przełożył: Jarosław Rybski.



P.S. ZAPROSZENIE DO KOMENTOWANIA. Jeśli masz pomysł, o jakiej książce warto by było napisać na blogu, czekam na uwagi i pomysły. Jeśli któraś książka biograficzna lub autobiograficzna (nie tylko dotycząca sportowca, ale jakiejkolwiek osoby, która wspięła się na mistrzowski poziom tego, czym się zajmowała) – zapraszam do wpisywania w komentarzach bądź do wysyłania prywatnych wiadomości na adres mistrzostwopodpresja@gmail.com


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Znajdź sobie cel, a zajdziesz tak daleko, że aż się zdziwisz

Przez najzupełniejszy przypadek i absolutnie niechcący (ironia) trafiłam ostatnio do dużej księgarni, gdzie ku swojemu zdziwieniu (zupełnie serio) odkryłam, iż przegapiłam pojawienie się na rynku książki Psychologia sportu dla bystrzaków. Zagapiłam się! Naturalnie rzuciłam się na książkę dość zachłannie, choć – jak to ja – lekturę odbywam niezbyt linearnie.

Ponieważ w ostatnich dniach niezwykle dużo myślę o kwestii budowania – u osób, z którymi pracuję – pewnej wizji ich dalszej kariery, siłą rzeczy ze zdwojoną mocą rozważam temat należący do rzeczywiście w mojej pracy najistotniejszych – mianowicie kwestię wyznaczania celów.

Już wiem, że szczególnie młodszy odbiorca mojego tekstu w tym miejscu pomyśli „nuuuuda” i być może jednak wróci do przewijania swojej ściany na Facebooku. Ale może jednak nie. Jednym z kluczowych momentów w rozwoju zawodnika czy młodego muzyka jest chwila zakończenia okresu juniorskiego i przejście na poziom seniorski (jednocześnie często jest to przejście ze sportu amatorskiego na zawodowstwo, choć nie zawsze). Jednym z trudniejszych i boleśniejszych momentów tego przejścia jest w mojej ocenie chwila, w której do młodej osoby dociera, że nic nie dzieje się samo. Że marzenie o byciu drugim Ronaldo czy drugą Beyoncé samo w sobie jest wspaniałe, ale osiągnięcie tak niebotycznego pułapu nie odbędzie się z dnia na dzień, w dodatku samo z siebie.

Uwielbiam słuchać o marzeniach osób, z którymi pracuję. Pasja, którą wówczas słyszę, nieustannie przywraca mi wiarę w ludzi – a nade wszystko w często bardzo młodych ludzi, który ostatnio nie mają zbyt dobrej prasy ;). Okazuje się jednak, że aby pomóc takiej młodej osobie kroczyć drogą do spełnienia jej marzeń, trzeba wykonać dość dużą pracę, którą – i tu kłania się już wspominany innego dnia temat siły woli – w dodatku trzeba cyklicznie powtarzać. W sporcie, muzyce, biznesie, nauce widzę efekty ciężkiej pracy osób, na które lata wcześniej nikt nie postawiłby pięciu złotych. Osoby te jednak charakteryzuje nie tylko upór i twardość sprawiające, że nieustannie chce im się ciężko pracować, ale także to, że ich ciężka praca nie jest przypadkowa i w każdym momencie wiedzą, czemu ona służy. I tu pojawia się wielka rola rodziców, trenerów, nauczycieli, psychologów – wszystkich osób, które w tej drodze młodemu człowiekowi towarzyszą – rola osoby, która potrafi pokazać, czemu dana rzecz/umiejętność/ćwiczenie służy. Niejednokrotnie mam trochę żalu do trenerów, którzy z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nie tłumaczą młodym sportowcom, czemu służy określone ćwiczenie (najłatwiejsza odpowiedź brzmi, że taki trener sam tego nie wie, ale to nie jest uprawniona odpowiedź. Myślę, że w wielu przypadkach trenerzy to bardzo otwarte i dobrze wykwalifikowane osoby, które mają jedynie trudności z wytłumaczeniem i przekazaniem swojej wizji pracy zawodnikom. O pozostałych przypadkach może innym razem).

Profesjonalista rozumie, dlaczego ma jeść określone typy posiłków o określonych porach. Profesjonalista wie, po co wykonuje na treningu określone zadanie. Profesjonalista wie, czemu służy odpowiednia ilość snu i relaksu. Wszystkie te składowe lepiej układają się w spójną całość, gdy podporządkowane są jasnym i spójnym ze sobą celom.

Z czasów swojej wczesnej edukacji psychologicznej pamiętam następującą definicję celu:

Cel to osiąganie określonego poziomu biegłości wykonania czynności w określonym czasie.

Uff, brzmi prosto, a jednak w wielu osobach rodzi się wielki opór, by usiąść do kartki i napisać swój dowolny cel. Ale jak to? NAPISAĆ? Po co? Przecież to mój cel, więc świetnie go zapamiętam. Otóż tak, napisać. Zapisywać regularnie, tworzyć dzienniczki, notatniczki, zbierać swoje doświadczenia w postaci pisemnej – po latach mogą się okazać kopalnią doświadczenia i wspomnień. Poza tym cel zapisany działa lepiej.

W definicji, którą wyżej napisałam, pojawiają się dwie ważne składowe celu: jaki konkretnie poziom biegłości chcę osiągnąć oraz w jakim czasie zamierzam to zrobić. Pogłówkuj, ta praca naprawdę Ci się opłaci.

Zabawa polega na tym, aby w pierwszym kroku przełożyć swoje marzenie na dobrze zdefiniowany cel (jak dokładnie to zrobić, uzupełnię za chwilę). A kolejne, pomniejsze cele ułożyć jak układankę w ten sposób, by złożyły się na ten wielki wspaniały cel – Twoje Wielkie Marzenie.

I tu wracam do książki, o której napomknęłam na wstępie – czyli o Psychologii sportu dla bystrzaków, bowiem to od czytania rozdziału o celach zaczęłam swoją nielinearną przygodę z tą publikacją.  Smith i Kays piszą o wyznaczaniu terminu osiągnięcia celu tak:

Określenie terminów osiągnięcia celów jest jedną z najważniejszych cech odróżniających dobrych sportowców od wybitnych. Jeżeli tego nie zrobisz, prawdopodobnie dopuścisz do tego, by inne sprawy przeszkodziły Ci w dążeniu do celu. Zanim się zorientujesz, że tak się dzieje, może minąć dzień, tydzień, miesiąc, a nawet rok – a cel nie przybliży się ani na jotę. (str. 48).

No tak, skąd to znasz, kolejna runda „poszła się pasać”. Kolejny sezon na marne. Kolejny miesiąc ćwiczeń na instrumencie niezbyt posunął Cię do przodu. Na swoje usprawiedliwienie masz na pewno bardzo dużo, często uzasadnionych, okoliczności. Ale to przecież o Twoje Wielkie Marzenie chodzi, a nie o szukanie usprawiedliwień.

No dobrze, powiesz, zbiorę się i zapiszę te swoje cele. Tylko powiedz mi jak.

Po pierwsze – pisz o sobie. Innymi słowy, pisz w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Po drugie – pisz pozytywnie. Ludzie kochają cele formułowane na zasadzie „nie będę czegoś robić”. Ha. To teraz postaraj się ABSOLUTNIE NIE MYŚLEĆ o białym niedźwiedziu. Działa? Nie? No właśnie. Pisz pozytywnie, a nie poprzez negację.

Po trzecie – pisz konkretnie, co chcesz osiągnąć i kiedy.

Po czwarte – zastanów się, po czym poznasz, że osiągnęłaś/osiągnąłeś sukces. I zawrzyj to w swoim celu.

Po piąte – uczciwie zapisz go na kartce lub w komputerze, a nie jedynie w swojej głowie.

To najważniejsze reguły dotyczące celów. Procedura przejścia przez poukładanie celów bywa niezłą gimnastyką dla szarych komórek, ale tylko na początku. Wielu wybitnych ludzi wszelkich dziedzin wyrabia sobie taki nawyk i wtedy jest już o wiele łatwiej.

Dodałabym jeszcze także kwestię zmieniania i przedefiniowywania celów tak, by pasowały do zmieniającej się rzeczywistości. Nie chcę, żebyś myślała/myślał, że celu trzeba się trzymać za wszelką cenę. Czasem w jego osiągnięciu mogą przeszkodzić poważne okoliczności – wtedy albo trzeba zmienić element czasowy celu, albo na nowo go zdefiniować… To wielki obszar mojej pracy na przykład z zawodnikiem, szczególnie wtedy, gdy robi się trudno (choćby w sytuacji poważnej kontuzji, ale o tym też kiedy indziej).

Z środowisku biznesowym regularne wyznaczanie celów i sprawdzanie, jak idzie ich realizacja (i czy nie potrzeba ich przedefiniować) to standardowa, powszechna praktyka. Oddzielną kwestią jest jakość wykonania takich ocen, ale najczęściej firmy znajdują czas i zasoby, by pracować nad celami – czasem raz na rok, czasem – raz na kwartał. Podchodzi się do tego dość serio – w takiej pracy uczestniczą różne osoby, robi się to pisemnie, cały proces nie dzieje się tak po prostu, bo, prawdę mówiąc, wcale taki prosty nie jest. No i zdecydowanie odbywa się w taki sposób, że pozostają ślady na piśmie, do których po pewnym czasie się wraca. I chciałabym, żeby było jasne – nie chodzi w takiej pracy wyłącznie o wyznaczanie wyśrubowanych celów np. sprzedażowych. W dobrej kulturze organizacyjnej dużo pracy i miejsca poświęca się także celom dotyczącym rozwoju kariery danej osoby, a nie tylko krótkotrwałym wynikom jej działalności.

Środowisko korporacyjne dość dobrze rozumie również, że cele muszą być z jednej strony ambitne (bo to motywuje), z drugiej – wykonalne (bo sformułowanie celów nierealnych dla odmiany demotywuje). I o tym też pamiętaj, proszę, przy pracy nad swoimi celami osobistymi – zawieszaj poprzeczkę wysoko, ale na tyle wysoko, by móc ją przeskoczyć.

W książce Smitha i Kaysa podoba mi się jeszcze jedna rzecz, której brakuje mi w praktyce: zawodnicy często swoje cele zachowują tylko dla siebie (ewentualnie dyskutują o nich z psychologiem). To niestety rzadkość, że jest możliwość, aby zawodnika łączyła taka relacja z trenerem, że to z nim cele zawodnika są dyskutowane i ustalane. A szkoda. Moim zdaniem to ten brak zaufania rzutuje na rozwój wielu świetnie zapowiadających się zawodników.

Smith i Kays tak piszą o budowaniu grupy wsparcia (zaznaczenia fragmentu to moja sprawka):

Dobra grupa wsparcia jest nieoceniona. Taka grupa:
  • Pomaga w utrzymaniu odpowiedzialności.
  • Nie pozwala Twojemu ego wymknąć się spod kontroli.
  • Otacza Cię przyjaźnią, kiedy coś nie układa się po Twojej myśli.
  • Jest źródłem różnorodnych opinii.

Stwórz odpowiednią grupę wsparcia, która pomoże Ci w osiąganiu założonych celów. Powinno do niej należeć 4-5 osób z różnych kręgów, w których się obracasz. Jest w niej miejsce dla przyjaciela, członka rodziny, byłego i obecnego trenera, partnerki lub żony, lekarza, kręgarza, dietetyka, psychologa i nauczyciela. Ważne jest, żeby były to osoby, których wsparcia możesz potrzebować w czasie kariery sportowej, wyznające wartości podobne do Twoich. W grupie wsparcia musi się znajdować co najmniej jedna osoba nie mająca problemów z wygłaszaniem kontrowersyjnych opinii i sprzeciwianiem się innym ludziom – będziesz od czasu do czasu potrzebował kogoś, kto powie Ci „nie”. Zapamiętaj: nikt nie realizuje swoich celów i nie osiąga oszałamiających sukcesów w pojedynkę (str. 49).

Hmmm, nic nie stroi na przeszkodzie, żeby zbudowanie takiej grupy wsparcia na okres kariery i życia w ogóle stało się jednym z Twoich celów. Powodzenia!


Leif H. Smith, Todd M. Kays - Psychologia sportu dla bystrzaków. Helion, 2014. Przekład: Michał Lipa i Beata Pawlak.