czwartek, 20 listopada 2014

Talent czy praca? Trening możliwie jak najwcześniejszy czy niekoniecznie? Dziś o kilku pytaniach zasadniczych na przykładzie małego szachisty, który stał się wielkim wojownikiem.

W swojej pracy niejednokrotnie spotykam się z pytaniami o wiek, w jakim dzieci powinny zaczynać uprawianie sportu. Moja najprostsza odpowiedź brzmi: w każdym. Ale wszystko zależy od wieku dziecka, jego możliwości, wymagań dyscypliny i wielu, wielu czynników. Bez wątpienia można zaobserwować tendencję do obniżania wieku specjalistycznego treningu.  To zdecydowanie lepiej, gdy dzieciom zapewnimy dużą dawkę ruchu, choć specjaliści od pedagogiki podkreślają, że dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym – oprócz zorganizowanych form – potrzebują spontanicznego „ganiania” w grupie, bez specjalnych reguł i założeń treningowych.  Warto również pamiętać, by metody treningowe były dopasowane do wieku i zapewniały u młodszych dzieci przede wszystkim warunki do dobrej zabawy, a od strony sportowej – do ogólnego rozwoju, a nie koniecznie do specjalistycznego treningu.

W swojej pracy spotykam się jednak także często z pytaniem o bardziej fundamentalnym znaczeniu: talent czy praca? Co decyduje o sukcesie? Jako ciekawy przykład chciałam dziś przedstawić sylwetkę osoby chyba dość mało w Polsce znanej – a w mojej ocenie niezwykle interesującej, także w kontekście tego tematu. Proszę, poznajcie Josha Waitzkina. Joshua, urodzony w 1976 roku, w wieku 6 lat zapałał miłością do szachów. Stało się to ot tak, podczas obserwowania grających dorosłych w jednym z nowojorskich parków. Szybko rozpoczął naukę pod okiem wykwalifikowanych specjalistów i zaczął odnosić spektakularne sukcesy. Na przykład w wieku 11 lat potrafił zremisować z Garrim Kasparowem. W swojej książce „The Art Of Learning. An inner journey to optimal performance” przyznaje jednak, że w pewnym momencie… przerosła go sława! Bycie cudownym dzieckiem w jakiejś dziedzinie potrafi przysporzyć obciążeń, które nie dla wszystkich są do udźwignięcia. Od 2000 r. Waitzkin nie gra już w oficjalnych turniejach szachowych. Za to jako młody dorosły człowiek, w ramach poszukiwania pomysłu na siebie i poradzenia sobie z własnym stanem psychicznym rozpoczął trenować Tai Chi Chuan (nie, to nie jest ta gimnastyka dla staruszków, którą masz na myśli. Mówimy o tradycyjnej sztuce „prawdziwej” walki z przeciwnikiem, a nie tylko o walce z zastanymi stawami i niesprawnymi mięśniami) i w krótkim czasie osiągnął poziom umożliwiający mu rywalizację sportową na najwyższym światowym poziomie. Przejście od jednej do drugiej dyscypliny dokonało się w relatywnie krótkim czasie, w dodatku treningi tej drugiej rozpoczął już jako niemal dorosły człowiek, a mimo to potrafił mierzyć się jak równy z równym na mistrzostwach świata w Tajwanie.

We wspomnianej już książce Waitzkin pisze o sobie tak:

Zrozumiałem, że to, w czym jestem najlepszy, to nie Tai Chi, ani nie szachy – to, w czym jestem najlepszy, to sztuka uczenia się. (str. XXI, tłumaczenie własne).

Chciałabym jednak, abyśmy na moment zatrzymali się na etapie wczesnego treningu małego Josha:
Pomimo znaczącej presji z zewnątrz, moi rodzice i Bruce [trener] zdecydowali, by trzymać mnie z dala od turniejów, abym pograł przez co najmniej rok, ponieważ chcieli, by moja relacja z szachami przede wszystkim opierała się na uczeniu się i pasji, a dopiero dalej na rywalizacji. Moja mama i Bruce mieli ambiwalentne uczucia odnośnie narażania mnie na silną presję rywalizacji szachowej – i dali mi kilka ekstra miesięcy niewinności, za które jestem im niezwykle wdzięczny (str. 11)

Dzieci, gdy zaczynają uprawiać sport, całe żyją rywalizacją. Podkręcanie w nich nastawienia rywalizacyjnego zbyt wcześnie skutkuje jedynie rozwijaniem u nich motywacji zewnętrznej, a jak już pisałam tutaj, optymalnie jest, gdy zapał pochodzi z pasji, a nie z potencjalnej nagrody. Dlatego podoba mi się koncepcja, by młoda osoba, czymkolwiek by się nie zajmowała (np. grała na pianinie), możliwie jak najpóźniej stawała się obiektem porównań i rywalizacji. To jest najważniejsze zadanie trenera /nauczyciela/rodzica pracującego z dzieckiem rozpoczynającym przygodę z czymś nowym: rozpalić w nim zamiłowanie do tego, czym ma się zajmować, a nie do nagród, dyplomów, pieniędzy.

Kształtowanie nastawienia do wykonywanej dziedziny w oparciu o rozwój pasji sprzyja budowaniu zdrowej pewności siebie oraz przygotowuje na sytuacje, kiedy pojedynek z przeciwnikiem jest ciężki. Właśnie takie nastawienie pozwala podjąć rzeczywistą walkę, a nie szybko się poddać, widząc, że rywalizacja będzie trudniejsza niż się przypuszczało.

Waitzkin opisuje w swojej książce niezwykle ważny eksperyment psychologiczny, który daje do myślenia. W badaniach prowadzonych przez dr Carol Dweck podzielono grupę dzieci na dwie podgrupy: w jednej dzieci postrzegały siebie jako „zdolne w określonej dziedzinie” a w drugiej jako osoby, które rozumieją, że „coś im się udało, bo przyłożyły się do pracy”. Obie podgrupy, pisząc w uproszczeniu i uśrednieniu, były tak samo inteligentne. Obu grupom dano na początku do rozwiązania proste zadania matematyczne, z którymi obie grupy poradziły sobie bez problemu. Następnie – uwaga, uwaga – obu grupom dano do rozwiązania zadania nie do rozwiązania – i naturalnie obie grupy na tym „poległy”. Najciekawsze miało dopiero jednak nadejść – obu grupom ponownie dano zadania na poziomie trudności tych, które dzieci robiły na samym początku. Czy muszę pisać, która grupa poradziła sobie z zadaniem, a która poległa?... No właśnie. Dzieci, które uważały, że są dobre w matmie, a zderzyły się z porażką, miały problemy z rozwiązaniem zadań, które doskonale potrafiłyby zrobić, gdyby nie doświadczenie klęski! Nie stało się tak jednak z grupą dzieci, które swoje poczucie wartości opierają na ilości pracy, którą trzeba wykonać, a nie na talencie – te dzieci bowiem bez problemu łatwe zadania rozwiązały na takim poziomie, jak na początku eksperymentu, czyli oparły się wpływowi dotkliwej porażki na swoje poczucie własnej wartości.

To potężne źródło informacji pokazujące, że kluczową sprawą w wychowaniu i trenowaniu jest wytwarzanie w dzieciach przekonania o konieczności systematycznej pracy, a nie na tym, że ktoś urodził się z talentem lub bez niego – i to go tłumaczy w zakresie porażek i sukcesów. Sukces jest wynikiem pracy – tylko tyle i aż tyle. Waitzkin twierdzi w dodatku, że na wypracowanie takiego nastawienia NIGDY NIE JEST ZA PÓŹNO.

Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie sukcesu sięgają gwiazd, w każdej walce dają z siebie całe serce i w końcu odkrywają, że lekcje płynące z dążenia do doskonałości znaczą dużo więcej niż natychmiastowe trofea i chwała. W długim biegu – to bolesne porażki mogą okazać się dużo bardziej wartościowe niż zwycięstwa. (str. 33-34)

Nastawienie oparte na pasji i pracy, zdaniem Waitzkina, daje jeszcze jeden efekt: zmniejsza lęk przed porażką, a to oznacza zrzucenie często gigantycznego ciężaru z barków!

W opowieści Waitzkina pojawia się jednak w pewnym momencie niezwykle ważny temat – a co, jeśli chce się zacząć coś nowego? A co, jeśli ma się dość tego, czym umysł i ciało były zajęte przez ostatnie lata? Tai Chi wciągnęło Waitzkina z prostego powodu – na treningu nie chodziło o wygranie, ale o bycie. Tu i teraz. Zakorzenienie się w rzeczywistości, skupienie się na jakości tego, co się robi a wyłączenie myślenia o wygrywaniu – pozornie paradoksalnie – prowadzi do tego, że przychodzi taki moment, kiedy jest się gotowym na zmierzenie się w prawdziwym pojedynku. Josh Waitzkin, jak wielu największych artystów czy sportowców, kładzie nacisk na wizualizację. Było to dla niego szczególnie ważne w okresie przygotowań do zawodów, które przypadły na czas poważnej kontuzji. To praca wyobraźni sprawiła, że możliwe było szybkie wejście w rywalizację w zasadzie bez okresu rehabilitacji!

Relatywnie szybki sukces Waitzkina w Tai Chi pozwala mi wierzyć, że potrafił on przetransferować pewne umiejętności mentalne, które rozwinął w czasie gry w szachy, na uprawianie sztuki walki. Być może umiałby je przenieść także na inne dyscypliny. Gdy spojrzy się na uczenie w ten sposób, nie dziwi fakt, że Adam Małysz tak szybko po zakończeniu kariery skoczka narciarskiego zaczął tak dobrze radzić sobie w środowisku rajdowym. Jego mistrzowska mentalność zapewne pozwoliłaby mu odnieść sukces w wielu dyscyplinach (życia, nie tylko sportu), gdyby sobie jakąś wybrał (oczywiście uwzględniając przy tym aspekt wieku biologicznego i obciążeń ciała, które przez wiele lat niezwykle ciężko pracowało).

Dlaczego zdecydowałam się napisać Wam dziś o Waitzkinie? W zasadzie z wielu powodów. Najważniejszy jest jednak chyba ten, że na przykładzie jednej osoby można pokazać, że możliwe jest przenoszenie metod uczenia się pomiędzy dyscyplinami, a wręcz na pewnym poziomie wszystko sprowadza się do reguł uczenia się, które dla wszystkich nas i we wszystkich dyscyplinach są takie same. A nade wszystko, że to praca podparta pasją jest tym filarem, na którym powinniśmy opierać nasz rozwój.

Josh Waitzkin - "An Inner Journey to Optimal Performance. The Art of Learning". Free Press, New York, 2007.




niedziela, 2 listopada 2014

„Droga do sukcesu jest zawsze w budowie”

Słowo „sukces” odmieniane jest w wielu poradnikach przez wszystkie przypadki. Większość osób, niezależnie od zajęcia, jakie sobie wybiera, chce ten sukces osiągnąć. (Wspominałam już na tym blogu legendarnego amerykańskiego trenera koszykówki, Johna Woodena, który w dość specyficzny sposób rozumiał słowo „sukces”). Przychodzi co jakiś czas taki moment, w którym stajemy jednak wobec konieczności zmierzenia się z tym, czy osiągnęliśmy sukces, czy nie. Innymi słowy: od czasu do czasu potrzebna jest ocena stopnia realizacji swoich celów a także gruntowne przemyślenie tych celów, które stoją przed nami. W końcu często wybieramy profesje, w których o sukcesie można mówić w sposób bardzo wymierny – na poziomie wyniku sportowego, finansowego czy prestiżowego. Jeszcze trudniej, gdy udało nam się wcześniej uwierzyć, że dzięki pozytywnemu myśleniu i wizualizacji osiągnięcie naszych celów jest w zasadzie tuż za progiem.

Czyżbym nagle miała coś przeciwko wizualizacji i pozytywnemu myśleniu? Ależ skąd. Obserwuję jednak czasami osoby, które uważają, że dzięki pewnym „złotym radom” szybko i radykalnie odmienią swój los a regularne wyobrażanie sobie wygranej w totka natychmiast zapewni nam trafienie szóstki. To nie jest takie proste. O ile przekonana jestem o wartości optymistycznego podchodzenia do rzeczywistości (bo z wielu względów, w tym zdrowotnych, jest to dla nas korzystne) i pozytywnej wizualizacji (bo wykorzystując nasz niesamowity mózg sprawiamy, że zawczasu umiemy przygotować się do bardzo różnych sytuacji i dzięki wyobrażeniom zniwelować poziom zaskoczenia nowością sytuacji a także podtrzymujemy motywację w szczególnie trudnych sytuacjach), o tyle zawsze mam w swojej pamięci kilka dodatkowych spraw:

1. Nie zawsze wszystko zależy ode mnie. Na sukces (rozumiany w sposób bardzo wynikowy) często wpływ mają czynniki, które zupełnie od nas nie zależą. Od naszej inteligencji zależy, jak sprytnie będziemy sobie z nimi radzić, a od motywacji – jak długo będziemy mieli cierpliwość „próbować jeszcze raz”. To jedna z kluczowych umiejętności człowieka sukcesu – skupić się na tym, co zależy ode mnie, a przede wszystkim umieć odróżniać sprawy, na które mam wpływ od tych, na które nie mam.

2. Wszystko dzieje się po coś. Strony z różnymi odmianami memów pełne są motywacyjnych zdań brzmiących niejednokrotnie prawie jak truizm (sama na lodówce mam magnes z napisem „Droga do sukcesu jest zawsze w budowie”), jednak na podstawie swoich obserwacji przyznaję, że zazwyczaj trudne czy wręcz kryzysowe sytuacje są właśnie kuźnią naszych charakterów, a wszelkie zmiany (także te nieplanowane) to najlepsza okazja, żeby wykopać się z ciepełka swojej strefy komfortu (tak, wiem, większość osób powie: ale jaka strefa komfortu, przecież cały czas jest coś nie halo. Zazwyczaj jednak, gdy staranniej poskrobiemy paznokciem, okazuje się, że wiele osób narzekających na swoją sytuację dużo na niej zyskuje, choć nie zawsze umie się do tego przyznać nawet przed sobą).

3. Warto popatrzeć na siebie z boku. Czasem dobrym pomysłem jest wyobrazić sobie sytuację, w której bliska nam osoba znajduje się w identycznym jak my położeniu. Czy rzeczywiście jej położenie oznacza brak sukcesu? Czy są rzeczy, których możemy jej zazdrościć? A może, patrząc z dystansu, można uznać, że jej skargi są przesadzone, bo znalazłoby się mnóstwo osób, które zechciałyby się z nią zamienić? Warto pozwolić także swojej wyobraźni pobiec nieco naprzód – czy za rok obecna sytuacja będzie dla mnie rzeczywiście tak ważna i bolesna?

Sukces niejedno ma oblicze, to na pewno. Nie zawsze sukces to dokładne spełnienie naszych najbardziej odjechanych snów. Czasem to po prostu umiejętność docenienia tego, co się ma. A najczęściej sukces to po prostu umiejętność wstania raz jeszcze, otrzepania kolan i zasuwania nadal w upatrzonym przez siebie kierunku. J