piątek, 12 września 2014

O pobudzeniu – czyli co za dużo (lub za mało), to niezdrowo (a przynajmniej nieefektywnie)

Dziś temat pozornie błahy, ale o poważnych skutkach. Z moich obserwacji wynika, że – przynajmniej w świecie sportu, ale nie tylko – w sytuacjach, które można określić szerokim terminem startowych (mecz, turniej, prezentacja, koncert, egzamin) niejednokrotnie spotykamy się z pobudzaniem, które fundują nam trenerzy, nauczyciele, przełożeni, współpracownicy, rodzina, koledzy. Szczególnie w środowisku sportowym niejednokrotnie usłyszeć można retorykę wręcz wojenną (nie jest to szczególnie dziwne – w końcu w pewnym sensie zawody sportowe powinny „zastępować” nam wojny). Po przegranych zawodach kibice (szczególnie ci intensywnie „uczestniczący” w sporcie „kanapowym” przed telewizorem) często zarzucają swoim idolom brak motywacji, pobudzenia, zaangażowania („dlaczego im się już nie chce grać?”). Czasem jest w tym sporo racji, czasem jednak można podejrzewać, że jest dokładnie na odwrót – nie spodziewajmy się dobrego wykonania, jeśli poziom pobudzenia jest zbyt wysoki…

O co chodzi z tym pobudzeniem? Pobudzenie (inaczej poziom aktywacji) to w pewnym uproszczeniu energia, która w nas jest w danym momencie. Poziom pobudzenia to bardzo rozległe kontinuum – najniżej na skali mamy do czynienia z letargiem, snem i sennością, najwyżej – z napadem szału. Każda/każdy z nas ma swój optymalny poziom pobudzenia dla określonej czynności.

A teraz, żeby nieco przybliżyć temat, trochę podstawowych praw psychologicznych.

Istnieją od dawna (aż od początków XIX w.) dwa prawa dotyczące tego tematu. Pierwsze prawo Yerkesa-Dodsona mówi nam o tym, że rosnący poziom pobudzenia zwiększa poziom wykonania zadania, ale tylko do pewnego momentu. Jeśli przekroczymy pewien poziom pobudzenia, wtedy poziom wykonania zacznie spadać. Gdyby narysować to na wykresie, miałby on kształt odwróconej do góry nogami litery U.

Upraszczając – żeby zrobić dobrze, to co masz zrobić, musi Ci się trochę chcieć ale nie za bardzo. Musisz być trochę pobudzony, ale nie zanadto.

Drugie prawo Yerkesa-Dodsona pokazuje nam, że dla zadań trudnych optymalnie jest, gdy wykonujemy je na niskim poziomie pobudzenia. Dla zadań łatwych jest nieco większa tolerancja – są one dość odporne i jest możliwe ich dobre wykonanie i przy małym, i przy dużym poziomie pobudzenia. Choć zasada jest taka, że im trudniejsze zadanie, tym optymalny poziom pobudzenia powinien być niższy.

Upraszczając – jeśli robisz coś trudnego, rób to na spokojnie. Jeśli robisz coś łatwego – poziom pobudzenia ma mniejsze znaczenie.

Co z tego wynika? Bardzo wiele.

Jedną z umiejętności każdego profesjonalisty – nie tylko sportowca – jest umiejętność rozpoznania u siebie optymalnego poziomu pobudzenia potrzebnego do tego, by dobrze wykonywać swoją robotę. Można to rozpoznać metodą prób i błędów – choćby poprzez sprawdzenie, czy gdy jest się nabuzowanym (po wykrzyczanej, agresywnej odprawie, po słuchaniu ciężkiej, niezwykle emocjonalnej muzyki), to się dobrze robi to, co się powinno. Czy może lepiej wtedy, gdy do zadania przystępuje się w stanie uspokojenia, ale jednocześnie koncentracji?

Po etapie rozpoznania swojego optymalnego stanu warto zastanowić się, jak wprowadzić się w podobny, jeśli akurat się w nim nie jest (na przykład: czuję się senna i mało aktywna, a wiem, że żeby dobrze wykonać swoje zadanie, powinnam się pobudzić). Opcji jest dużo – choćby kawa (choć nie na wszystkich wbrew pozorom działa ona dobrze, więc tu ostrożnie!) czy odpowiednio dobrana muzyka. W sporcie będzie to także odpowiednio dobrana ze względu na czas i intensywność rozgrzewka. Przydatna bywa również umiejętność obniżania pobudzenia, gdy czujemy, że jesteśmy za bardzo pobudzeni – zwyczajnie zżera nas stres. Aby nasze mięśnie i układ nerwowy mogły działać sprawnie, potrzebują pewnej dawki luzu – tu przydatne mogą być techniki związane z oddychaniem czy inny zestaw muzyki – który wprowadza nas w stan większego wyciszenia.

Wiele zależy od osoby, wiele zależy od dyscypliny. W przypadku sportów zespołowych – w linku odsyłacz do krótkiej informacji o badaniach nad piłką nożną – okazuje się, że wzbudzanie agresji przed meczem rzeczywiście może wywoływać wzrost ilości antyspołecznych zachowań wobec przeciwnika, ale – z powodu zwiększenia poziomu kortyzolu – pogarsza się współpraca w obrębie grupy, a to właśnie wspieranie swoich kolegów/koleżanek z drużyny może mieć kluczowe znaczenie dla poziomu wykonania sportowego. Innymi słowy, w piłce nożnej „pójście na wojnę” może sprawić, że drużyna przeciwna zostanie mocniej poturbowana psychicznie i fizycznie, ale niekoniecznie podniesie się jakość gry naszej drużyny…

Jednak i tu nie ma żelaznych reguł, nawet dla sportu. Pewne dyscypliny wymagające precyzji wykonania zdecydowanie „lubią” niższy poziom pobudzenia. Ale w niektórych sportach związanych z walką czy siłą – wyższy poziom pobudzenia będzie wyniki poprawiał.

Dlatego nie można nikomu dawać złotych rad, a trenerzy czy szefowie powinni pamiętać, że czasem lepszą od nakrzyczenia metodą wsparcia jest zdjęcie części presji i na przykład spokojne powiedzenie, że wszystko jest OK. I że nie ma jednej uniwersalnej metody, niezależnej od okoliczności i osoby, do której adresujemy nasze działania.

Podobnie jest i w innych niż sport sferach życia – dla niektórych zadań lepiej jest, gdy wprawimy się w stan niemalże przedbitewny (gdy potrzebujemy bardzo wiele sił), jednak niezwykle często potrzebne jest działanie zupełnie odwrotne – bowiem zmniejszenie poziomu pobudzenia pozwoli nam więcej słyszeć i widzieć, a dzięki temu – będziemy mogli podejmować lepsze decyzje. Bo wysoki poziom pobudzenia sprawia, że dociera do nas zdecydowanie mniej komunikatów. A w skomplikowanych międzyludzkich relacjach może to sprawiać pewien kłopot…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz