Dziś temat pozornie błahy, ale o poważnych
skutkach. Z moich obserwacji wynika, że – przynajmniej w świecie sportu, ale
nie tylko – w sytuacjach, które można określić szerokim terminem startowych (mecz, turniej, prezentacja,
koncert, egzamin) niejednokrotnie spotykamy się z pobudzaniem, które fundują
nam trenerzy, nauczyciele, przełożeni, współpracownicy, rodzina, koledzy.
Szczególnie w środowisku sportowym niejednokrotnie usłyszeć można retorykę
wręcz wojenną (nie jest to szczególnie dziwne – w końcu w pewnym sensie zawody
sportowe powinny „zastępować” nam wojny). Po przegranych zawodach kibice
(szczególnie ci intensywnie „uczestniczący” w sporcie „kanapowym” przed
telewizorem) często zarzucają swoim idolom brak motywacji, pobudzenia,
zaangażowania („dlaczego im się już nie chce grać?”). Czasem jest w tym sporo
racji, czasem jednak można podejrzewać, że jest dokładnie na odwrót – nie
spodziewajmy się dobrego wykonania, jeśli poziom pobudzenia jest zbyt wysoki…
O co chodzi z tym pobudzeniem?
Pobudzenie (inaczej poziom aktywacji) to w pewnym uproszczeniu energia, która w
nas jest w danym momencie. Poziom pobudzenia to bardzo rozległe kontinuum –
najniżej na skali mamy do czynienia z letargiem, snem i sennością, najwyżej – z
napadem szału. Każda/każdy z nas ma swój optymalny
poziom pobudzenia dla określonej czynności.
A teraz, żeby nieco przybliżyć
temat, trochę podstawowych praw psychologicznych.
Istnieją od dawna (aż od początków
XIX w.) dwa prawa dotyczące tego tematu. Pierwsze
prawo Yerkesa-Dodsona mówi nam o tym, że rosnący poziom pobudzenia zwiększa
poziom wykonania zadania, ale tylko do pewnego momentu. Jeśli przekroczymy
pewien poziom pobudzenia, wtedy poziom wykonania zacznie spadać. Gdyby
narysować to na wykresie, miałby on kształt odwróconej do góry nogami litery U.
Upraszczając – żeby zrobić
dobrze, to co masz zrobić, musi Ci się trochę chcieć ale nie za bardzo. Musisz
być trochę pobudzony, ale nie zanadto.
Drugie prawo Yerkesa-Dodsona pokazuje nam, że dla zadań trudnych
optymalnie jest, gdy wykonujemy je na niskim
poziomie pobudzenia. Dla zadań łatwych jest nieco większa tolerancja – są
one dość odporne i jest możliwe ich dobre wykonanie i przy małym, i przy dużym
poziomie pobudzenia. Choć zasada jest taka, że im trudniejsze zadanie, tym
optymalny poziom pobudzenia powinien być niższy.
Upraszczając – jeśli robisz coś
trudnego, rób to na spokojnie. Jeśli robisz coś łatwego – poziom pobudzenia ma
mniejsze znaczenie.
Co z tego wynika? Bardzo wiele.
Jedną z umiejętności każdego
profesjonalisty – nie tylko sportowca – jest umiejętność rozpoznania u siebie
optymalnego poziomu pobudzenia potrzebnego do tego, by dobrze wykonywać swoją
robotę. Można to rozpoznać metodą prób i błędów – choćby poprzez sprawdzenie,
czy gdy jest się nabuzowanym (po wykrzyczanej, agresywnej odprawie, po
słuchaniu ciężkiej, niezwykle emocjonalnej muzyki), to się dobrze robi to, co
się powinno. Czy może lepiej wtedy, gdy do zadania przystępuje się w stanie
uspokojenia, ale jednocześnie koncentracji?
Po etapie rozpoznania swojego
optymalnego stanu warto zastanowić się, jak wprowadzić się w podobny, jeśli
akurat się w nim nie jest (na przykład: czuję się senna i mało aktywna, a wiem,
że żeby dobrze wykonać swoje zadanie, powinnam się pobudzić). Opcji jest dużo –
choćby kawa (choć nie na wszystkich wbrew pozorom działa ona dobrze, więc tu
ostrożnie!) czy odpowiednio dobrana muzyka. W sporcie będzie to także
odpowiednio dobrana ze względu na czas i intensywność rozgrzewka. Przydatna
bywa również umiejętność obniżania pobudzenia, gdy czujemy, że jesteśmy za
bardzo pobudzeni – zwyczajnie zżera nas stres. Aby nasze mięśnie i układ
nerwowy mogły działać sprawnie, potrzebują pewnej dawki luzu – tu przydatne
mogą być techniki związane z oddychaniem czy inny zestaw muzyki – który
wprowadza nas w stan większego wyciszenia.
Wiele zależy od osoby, wiele
zależy od dyscypliny. W przypadku sportów zespołowych – w linku odsyłacz do krótkiej informacji o badaniach nad piłką nożną – okazuje się, że
wzbudzanie agresji przed meczem rzeczywiście może wywoływać wzrost ilości
antyspołecznych zachowań wobec przeciwnika, ale – z powodu zwiększenia poziomu kortyzolu – pogarsza się
współpraca w obrębie grupy, a to właśnie wspieranie swoich kolegów/koleżanek z
drużyny może mieć kluczowe znaczenie dla poziomu wykonania sportowego. Innymi
słowy, w piłce nożnej „pójście na wojnę” może sprawić, że drużyna przeciwna
zostanie mocniej poturbowana psychicznie i fizycznie, ale niekoniecznie
podniesie się jakość gry naszej drużyny…
Jednak i tu nie ma żelaznych
reguł, nawet dla sportu. Pewne dyscypliny wymagające precyzji wykonania
zdecydowanie „lubią” niższy poziom pobudzenia. Ale w niektórych sportach
związanych z walką czy siłą – wyższy poziom pobudzenia będzie wyniki poprawiał.
Dlatego nie można nikomu dawać
złotych rad, a trenerzy czy szefowie powinni pamiętać, że czasem lepszą od
nakrzyczenia metodą wsparcia jest zdjęcie części presji i na przykład spokojne
powiedzenie, że wszystko jest OK. I że nie ma jednej uniwersalnej metody,
niezależnej od okoliczności i osoby, do której adresujemy nasze działania.
Podobnie jest i w innych niż
sport sferach życia – dla niektórych zadań lepiej jest, gdy wprawimy się w stan
niemalże przedbitewny (gdy potrzebujemy bardzo wiele sił), jednak niezwykle
często potrzebne jest działanie zupełnie odwrotne – bowiem zmniejszenie poziomu
pobudzenia pozwoli nam więcej słyszeć i widzieć, a dzięki temu – będziemy mogli
podejmować lepsze decyzje. Bo wysoki poziom pobudzenia sprawia, że dociera do
nas zdecydowanie mniej komunikatów. A w skomplikowanych międzyludzkich
relacjach może to sprawiać pewien kłopot…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz