poniedziałek, 21 listopada 2016

Wstań i bądź. Raz jeszcze o pewności siebie, obecności i życzliwości dla samych siebie

„Zacznij już teraz być kimś, kim będziesz później”.
William James

[Tekst edytowany. Dodatkowy komentarz na dole artykułu]

O Amy Cuddy stali czytelnicy mojego bloga coś niecoś słyszeć / czytać / oglądać już musieli. Temat pewności siebie pojawiał się tu nie raz. Oszałamiający sukces prezentacji w serwisie TED skłonił amerykańską badaczkę do wydania książki (nota bene wydanej w Polsce pod tytułem „Wstań! Skuteczny sposób, by zyskać pewność siebie i stawić czoło wyzwaniom”, niewiele mającym wspólnego z oryginalnym „Presence. Bringing Your Boldest Self to Your Biggest Challenges”).

Tytuł zostawmy w spokoju, bo choć dziwi, to skupmy się na ciekawej, rozwijającej krążącą po internecie prezentację treści. Cuddy z rozbrajającą szczerością opisuje nie tylko swoje losy powolnego dochodzenia do siebie po ciężkim urazie głowy, który spowodował, że miała nikłe szanse na ukończenie studiów (o pracy na Harvardzie nie wspominając, a jednak…), ale także uczciwie pisze o setkach listów z całego świata, zaczynających się zazwyczaj od słów: „Pani wystąpienie odmieniło moje życie”.

Zapominalskim przypominam, a niewiedzącym krótko streszczam: założenie jest takie, że nie tylko myśli i uczucia wpływają na nasze zachowanie (czyli np. nasz brak pewności siebie bardzo widać po tym, jak się zachowujemy), ale również nasze zachowanie wpływa na nasze myśli i uczucia. I to bardzo prosto. Zdaniem Cuddy oraz rozlicznych cytowanych przez nich naukowców, wystarczy zadbać o dwuminutowe (tak, dwuminutowe, na pewno znajdziesz tyle czasu w swoim napiętym grafiku, nie kręć z pobłażaniem głową) przyjęcie tzw. pozycji siły (koniecznie wyprostowane plecy, podniesiona głowa, ręce albo oparte na biodrach, albo wręcz uniesione w górę w geście zwycięstwa), by zmienić w istotny statystycznie sposób poziom dwóch ważnych hormonów: testosteronu (dominacja) i kortyzolu (reakcja na stres).

Choć okazanie pewności siebie sprzyja sukcesom w biznesie („…najlepszym predyktorem tego, kto dostanie pieniądze, nie są kwalifikacje kandydata ani treść jego wystąpienia, lecz takie cechy jak pewność siebie, poziom komfortu psychicznego i entuzjazm”, str. 27-28), sporcie, osiągnięciach akademickich czy budowaniu bardziej asertywnych i partnerskich relacji we wszystkich sferach życia, Cuddy w swojej książce pisze o temacie – w mojej ocenie – głębszym i poważniejszym.
Otóż stosowanie odpowiednich technik jest narzędziem, które ma zwiększyć naszą obecność w danym momencie. Brzmi znajomo? Cuddy tłumaczy dalej:

Wyraźnie wykazaliśmy, że pierwsze wrażenie często jest pobieżne i niebezpieczne, i wcale tego nie podważam. Przeciwnie, wiele moich własnych badań skupiało się na wskazaniu i zrozumieniu tej szkodliwej tendencyjności. Chodzi mi raczej o to, że pierwsze wrażenie oparte na takich cechach, jak entuzjazm, pasja i pewność siebie, naprawdę może być całkiem trafne – właśnie dlatego, że tak trudno udawać te cechy. Jeśli nie jesteśmy obecni, ludzie to czują. Jeśli jesteśmy obecni, reagują. (str. 30)

I dalej:

…prawdziwa pewność siebie nie jest tożsama ze ślepą wiarą w jakiś pomysł. (…) Prawdziwa pewność wywodzi się ze szczerej miłości i prowadzi do długofalowego zaangażowania w rozwój. Fałszywa pewność wynika z desperacji powiązanej z silnymi emocjami i wiedzie do dysfunkcyjnych związków, rozczarowania i frustracji. (str.41)

Momencik, ale kto oglądał prezentację Cuddy w internecie wie, że namawia ona do udawania pewności siebie. To jak to w końcu jest?

Cuddy pisze w swojej książce o małych kuksańcach, które każdego dnia pozwalają nam stać się odrobinkę lepszą wersją siebie. Bez rzucania się do wielkich wyzwań (na nie jeszcze przyjdzie pora). Na skupianiu się na najbliższym dniu, godzinie, czy wręcz minutach. Bez zapraszania dzięki temu ogromu lęku, który nasza rozbuchana wyobraźnia podsuwa nam na myśl o nowej pracy, nowym przedsięwzięciu, zawodach sportowych czy premierze spektaklu. Techniki przez nią proponowane mają za cel pozwolić nam w sytuacji wyzwania być w 100% sobą, reagować autentycznie i szybko (FLOW? Coś Wam się kojarzy?), i zająć się tym tak mocno, że zatracamy w swoich myślach czas i miejsce na rozmyślanie o ewentualnym wyniku. Jak u opisanego przez autorkę Willa, aktora, który dzięki zastosowaniu technik ułatwiających poradzenie sobie z presją ważnego castingu do filmu zareagował tak:

Gdy wyszedł z Sali, czekał na niego ojciec.
- No i? – spytał. Jak ci poszło?
- Wspaniale! – zawołał rozpromieniony Will. – Udało mi się!
- Dostałeś tę rolę?!
Will na chwilę zamilkł.
- No, nie… To znaczy jeszcze nie wiem. Ale świetnie mi poszło! Było super. Nigdy nie czułem się lepiej na żadnym przesłuchaniu.
Will prawie zapomniał o roli w filmie. Podczas przesłuchania był tak obecny, tak zaangażowany w ten proces, że rezultat zszedł na drugi plan… albo w ogóle przestał się liczyć. (str. 299)

(Dla ciekawych – tak, dostał tę rolę).

Zainteresowanych tematyką szczegółowego zastosowania możliwych technik zachęcam do lektury tej przyjaźnie napisanej książki. A wszystkich proszę, by szczególnie dziś, w Światowym Dniu Życzliwości, zacząć tę życzliwość wysyłać do świata poprzez życzliwe i dobre traktowanie siebie. Dbanie o siebie, które sprawi, że każdego dnia, choćby o kawałeczek, będziemy mieć więcej odwagi i obecności przybliżających nas do realizacji naszych marzeń.


Amy Cuddy – Wstań! Skuteczny sposób, by zyskać pewność siebie i stawić czoło wyzwaniom. Znak, 2016. Przekład: Anna Gralak

EDIT:
Dzięki uważności jednego z Czytelników wiem już, że współautorka badań nad wpływem tzw. "póz siły", Dana Carney, podważa wiarygodność badań nad wpływem tych póz na poziom hormonów człowieka. Podkreśla, że nie wierzy w ich skuteczność i nie zachęca kolejnych badaczy do weryfikowania takiej hipotezy.

Tu więcej info dla zainteresowanych:
http://faculty.haas.berkeley.edu/dana_carney/pdf_My%20position%20on%20power%20poses.pdf

Zdecydowanie taka informacja obniża wiarygodność książki, której dotyczy niniejszy tekst, choć warto zwrócić uwagę, że główne przesłanie książki nie opiera się przede wszystkim na wpływie "power poses" na nasze funkcjonowanie. Oryginalny tytuł książki i jej temat to OBECNOŚĆ, do której warto i należy dochodzić przy użyciu różnych technik. W mojej ocenie, szczególnie w sytuacji występu czy zawodów, przyjęcie pozycji wyrażającej pewność siebie zwykle przynosi dużo dobrych efektów - chociażby dotyczących efektywniejszego oddychania czy lepszej możliwości obserwowania tego, co dzieje się wokół. Nie bez znaczenia jest także to, jak jesteśmy odbierani przez przeciwnika czy publiczność.

Dlatego z ostrożnością, ale i otwartą głową warto pomyśleć o różnych małych kuksańcach, które mogą dodać nam odwagi w osiąganiu naszych celów. 




wtorek, 17 maja 2016

Na początku jest słowo

Wielki sport nie zaczyna się od treningu mięśni. Wielki sport zaczyna się - jak wszystko, co wielkie - od wizji końca. Wizji końca wyrażonej choćby w myśli, wyrażonej przez sportowca choćby poprzez krótkie „mogę” czy „potrafię”. Bez dwóch zdań doświadczenie uczy, że sportowiec jest w stanie osiągnąć maksymalnie tyle, ile jest w stanie sobie wyobrazić. Nie przeskoczy jednak swojej własnej poprzeczki, jeśli potok słów wewnątrz jego głowy nie będzie grał w jego drużynie.

Nie da się ukryć, że to dość trudne zadanie – zapanować nad tą rozgłośnią w głowie! Relatywnie łatwo zrobić to na spokojnie, jednak w stresie, gdy nie ma czasu, pod presją – odzywają się te myśli, które przez lata nam się zautomatyzowały. Napiszmy to szczerze – nie zawsze są to słowa przyjemne i wspierające… Dlatego przydatne są hasła, które pomogą w sytuacji „ataku” myśli niepożądanych. STOP, dam radę. STOP, trafię. STOP, jestem cały czas w meczu.

Zwróćcie uwagę, że sprzyja temu właściwe nakierowanie uwagi – jeśli nie koncentrujemy się na tym, co już za nami, ani nie wybiegamy zanadto do przodu, a tylko skupiamy się na tym, co tu i teraz, łatwiej o pozytywne komunikaty.

Słowo ma także innego typu moc. Moc wpływającą na przebieg kariery i wizerunek sportowca. To w słowach potencjalni sponsorzy, działacze czy trenerzy słyszą, jak wysoko zawodnik się ceni, ile warta jest jego pewność siebie. Myślę, że właśnie pewność siebie jest tą cechą, której najczęściej od sportowców się oczekuje, choć niekoniecznie zawsze się ją w sportowcach kształci (no bo czy skupianie się na błędach i krytykowanie wzmacnia pewność siebie? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Powtórzcie to znajomym trenerom – zawodnicy wiedzą, że popełnili błąd, naprawdę. Nie trzeba im tego wykrzyczeć w twarz ani wypomnieć na konferencji po zawodach). Po mimochodem rzuconym zdaniu często można rozpoznać, jak postrzega się sam sportowiec, jaką przyszłość dla siebie widzi, czy wie, ile jest wart. Oczywiście, w tę materię ingerują spece od wizerunku i PR, ale uważny obserwator przyuważy brak autentyczności takich wypowiedzi.

Spytacie mnie może o zawodników nadmiernie pewnych siebie, oczekujących nieadekwatnych wynagrodzeń, nagród, transferów, uwagi mediów. Może i tacy się zdarzają, ale osobiście nie znam J

A bardziej serio – czy zawodnik, który będzie miał wypełnioną głowę mistrzowskimi celami, wizualizacjami doskonałego wykonania, hasłami podtrzymującymi motywację i wolę walki do końca – będzie miał czas i „pojemność procesora” na gwiazdorzenie? Nie sądzę.

Są zawodnicy, którzy z każdej przeciwności wyciągną korzyść (nawet pewne braki w warunkach fizycznych można w swojej głowie przestawić na atut), w byciu gorszym znajdą satysfakcję uczenia się od lepszych od siebie, w okresach kontuzji, trudności i gorszej passy dostrzegą możliwość wzmacniania charakteru i pokazania po raz kolejny, że ich najważniejszą umiejętnością jest niepoddawanie się, a do tego – wbrew opiniom wokół – pozostają niepoprawnymi optymistami. Na treningu dają z siebie 120%, w meczu nigdy nie oglądają butów. Fala hejtu i złośliwości tylko dodaje im sił, a z zawodów czerpią radość, nawet jeśli jest bardzo trudno.


Wszystko jest w głowie. I zaczyna się od „Yes, I can”.


niedziela, 7 lutego 2016

Gdy zwykli ludzie stawiają czoła potęgom – historia walki Dawida z Goliatem odczytana na nowo

„Człowiek rozsądny dostosowuje się do świata.
Człowiek nierozsądny dostosowuje świat do siebie.
Dlatego wszelki postęp dokonuje się dzięki ludziom nierozsądnym”.

George Bernard Shaw

Od dawna przymierzam się do napisania Wam o pewnej ciekawej książce, nie wprost związanej z psychologią sportu, ale w mojej ocenie godnej zainteresowania.

Stając do dosłownej lub metaforycznej walki z potężnym przeciwnikiem, często bierzemy pod uwagę jego wielkość, siłę, doświadczenie. Im ich więcej – tym nasza pewność siebie staje się bardziej krucha. Jesteśmy przekonani, że w starciu z większym nie mamy szans, a zwycięstwo jest możliwe tylko w kategoriach cudu lub udziału siły wyższej. Tak często myślimy o starciu Dawida z Goliatem. Malcolm Gladwell czyta tę historię od nowa, uważnie, sprawdzając to, co da się sprawdzić. W dolinie Elah miało dojść do pojedynku przedstawiciela Filistynów z przedstawicielem Izraelitów – działania wojenne utknęły bowiem w impasie. Goliat reprezentuje stronę Filistynów. Ma ponad dwa metry, nosi zbroję i hełm z brązu. Jest uzbrojony po zęby – w oszczep, włócznię i mecz, a giermek niesie przed nim potężną tarczę. Po stronie Izraela popłoch – początkowo brak chętnych do zmierzenia się z takim przeciwnikiem – już na oko doświadczonym, potężnym, silnym.

A jednak chętny się znajduje. Młody pasterz, Dawid, który przyniósł jedzenie swoim braciom, podejmuje wyzwanie, wbrew obawom Saula. Nie chce zbroi ani miecza. W dodatku mówi, że był już w większych niebezpieczeństwach, gdy pilnował owiec. Goliat, gdy wystąpił do walki, spodziewał się walki wręcz, w której zapewne zdobyłby szybką przewagę. Ale…

No właśnie. Gladwell dowodzi, że być może Goliat był człowiekiem chorym – mógł cierpieć na akromegalię (być może z powodu guza doszło do nadmiernego wydzielania hormonu wzrostu). Z cytatów wywnioskować można, że miał problemy z widzeniem, a może nawet widział podwójnie.

Izraelici dostrzegli w Goliacie wielkiego i prawdopodobnie doświadczonego wojownika o dużej sile fizycznej. Nie dostrzegli jednak jego powolności, zależności od giermka oraz jego słabych punktów. Zrobił to jednak Dawid.

Dawid był biegły w posługiwaniu się procą. Wierzcie lub nie, ale była to broń śmiertelnie niebezpieczna, porównywalna wręcz do współczesnej broni palnej. Opowiadać Wam dalej? Dawid nie zdecydował się na walkę wręcz. Trafił Goliata w odsłonięty kawałek głowy i zapewne pozbawił go przytomności. Potem za pomocą miecza dokończył dzieła.

O tym właśnie jest książka Gladwella – o tym, że czasami to, co wydaje się potężne, niezmienialne i nie do pokonania – jest kolosem na glinianych nogach. I, zdaniem Gladwella, można to odnieść do dosłownie wszystkich sfer życia, włącznie z militarnymi, sportowymi czy biznesowymi.

Wyobraźmy sobie, że mielibyśmy zebrać wszystkie wojny między bardzo dużym a bardzo małym krajem z ostatnich 200 lat. Powiedzmy, że jedna strona konfliktu musi co najmniej dziesięciokrotnie przewyższać drugą pod względem populacji i siły militarnej. Jak często, twoim zdaniem, potężniejszy kraj wygrywa? Większość z nas odparłaby, jak sądzę, że tak się dzieje w blisko 100 procentach przypadków. Dziesięciokrotna różnica sił to dużo. W istocie jednak odpowiedź jest dość zaskakująca. Kiedy kilka lat temu politolog Ivan Arreguin-Toft przeprowadził takie obliczenia, wyszło mu 71,5 procenta. A zatem w nieco mniej niż jednej trzeciej przypadków wygrywa słabszy kraj.

Arreguin-Toft postawił następnie nieco inne pytanie. Co się dzieje, kiedy znacznie słabsza strona zbrojnego konfliktu bierze przykład z Dawida i nie chce walczyć na zasadach strony silniejszej, a zamiast tego stosuje niekonwencjonalną taktykę lub partyzantkę? Odpowiedź: w takich przypadkach odsetek zwycięstw słabszej strony rośnie z 28,5 procenta do 63,6 procenta. Rozważmy – czysto teoretycznie – następujący przykład: Stany Zjednoczone mają dziesięć razy większą populację niż Kanada. Gdyby między tymi dwoma krajami wybuchła wojna, a Kanada wybrałaby niekonwencjonalny sposób walki, historia podpowiada, że powinniśmy postawić na Kanadę (str. 25)

Przykładów różnego kalibru podaje Gladwell sporo. Na przykład amatorską drużynę koszykarską dziewcząt prowadzoną przez człowieka, który nigdy nie grał w koszykówkę. Ponieważ jego podopieczne nie miały żadnych atutów (wzrostu, rzutów, siły, szybkości), postanowił, że w przeciwieństwie do taktyki innych drużyn, zawodniczki będą stosować pressing non stop na wszystkich częściach boiska. Wymagało to od nich wielkiej pracy – ale co miały do stracenia? Zwykle „strategie Dawida” są trudne, pracochłonne, wymagają czasu i precyzji. Ale to właśnie dzięki temu są skuteczne w mierzeniu się z potężną machiną przyzwyczajoną do wygrywania.

Co więcej – Dawida nie stworzy się w cieplarnianych warunkach. Osobą, która może zmierzyć się z potężną machiną, zazwyczaj staje się ktoś, kto niejednokrotnie mierzył się z porażkami. Ponieważ, jak się okazuje, nawet na traumatyczne przeżycia (Gladwell przywołuje tu skutki bombardowań na Londyn na morale Anglików – odwrotne niż zakładali Niemcy a nawet władze angielskie) możemy reagować różnie: wpaść w szok, nerwowość, rozpacz, ale możemy również nabrać poczucia pewnej mocy – bo skoro tyle razy mi się udało przetrwać, to zapewne uda mi się i kolejny. Krótko mówiąc – odwaga jest w pewnym sensie nabyta.

Odwaga nie jest cechą, którą już mamy i która sprawia, że jesteśmy dzielni, gdy nadchodzą ciężkie czasy. Odwaga to coś, co zdobywamy, doświadczając ciężkich czasów i odkrywając, że wcale nie są aż tak ciężkie. Rozumiecie, jak katastrofalny błąd popełnili Niemcy? Zbombardowali Londyn, bo myśleli, że związana z nalotami trauma zniszczy odwagę Brytyjczyków. Tymczasem stało się coś przeciwnego. W mieście zaroiło się od ludzi zagrożonych pośrednio, którzy stali się odważniejsi niż przedtem. Dla Niemców byłoby lepiej, gdyby w ogóle nie zrzucili bomb na Londyn. (str. 130)

Odwagi przybywa, gdy się hartujemy, gdy zmagamy się z własnymi niedoskonałościami, ale także wtedy, gdy nie mamy nic od stracenia.

To nie uprzywilejowani, nie ci, do których uśmiecha się los, dali schronienie Żydom we Francji. Przyjęli ich pod swój dach ci odsunięci na margines i pokrzywdzeni, co powinno nam przypominać, że zło i nieszczęście mają ograniczoną moc. Jeśli zabierzemy dar czytania, stworzymy dar słuchania. Jeśli zbombardujemy miasto, spowodujemy śmierć i zniszczenie. Stworzymy jednak także społeczność ludzi zahartowanych zagrożeniem pośrednim. Jeśli zabierzemy dziecku matkę lub ojca, wywołamy cierpienie i rozpacz. Ale w jednym przypadku na dziesięć z tej rozpaczy powstaje niezłomna siła. Widzimy olbrzyma i pasterza w dolinie Elah i nasz wzrok przyciąga wojownik z mieczem, tarczą, w lśniącej zbroi. Jednak wiele z tego, co na świecie piękne i cenne, pochodzi od tego pasterza, który ma więcej siły i determinacji, niż sobie wyobrażamy. (str. 228)

W tym też tkwi piękno sportu – żaden mecz czy żadna walka nie są z góry wygrane czy przegrane, nawet jeśli dysproporcja między stronami jest bardzo duża. To determinacja, pewność siebie w obliczu popełnianych błędów, odwaga – mogą przeważyć szalę zwycięstwa na mniej oczywistą stronę.


Malcolm Gladwell – Dawid i Goliat. Jak skazani na niepowodzenie mogą pokonać gigantów. Wyd. ZNAK, Krakó 2014. Przekład: Agnieszka Sobolewska