czwartek, 30 kwietnia 2015

W drużynie, ale trochę poza nią – dziś znów o bramkarzach, nie tylko dla bramkarzy

Z bramkarzem jest jak z ubezpieczeniem. Wykupujesz je z nadzieją, że z niego nie skorzystasz.
Joseph Antoine Bell

Z pewnością żaden sportowiec z taką regularnością nie mierzy się z arbitralnością losu, co bramkarz. Rykoszet, kozioł, powiew wiatru, zła ocena sytuacji, niesamowity strzał i wszystko inne, z czym musi się zmagać, a czego nie doświadczają inni gracze. (str.406)

Tak o losie bramkarza pisze w swojej książce Jonathan Wilson. Dziś bowiem, zachęcając Was do podjęcia interesujących lektur na przykład w czasie zaczynającego się długiego weekendu,  o ciekawej pozycji dla wszystkich wielbicieli piłki nożnej i sportu w ogóle – „Bramkarz czyli outsider”.  Książka ta pokazuje czytelnikowi sylwetki wielu bramkarzy – najlepszych z najlepszych – we wszystkich zakątkach świata.

Nie da się ukryć, że pozycja bramkarza to pozycja w piłce wyjątkowa. Pierwotnie rozgrywano mecze w ogóle bez bramkarzy, z czasem zaczęły zdarzać się rozgrywki drużyn o bardzo wielu bramkarzach pilnujących bramki gigantycznych rozmiarów. W wielu okresach pozycja traktowana „po macoszemu” – jako zadanie dla tych, którzy słabo radzą sobie z grą w polu (ale przegląd historii pokaże, że bramkarze strzelający bramki drużynie przeciwnej, i to nie tylko w karnych, to wcale nie zjawisko niemożliwe). W wielu krajach i kulturach traktowana z politowaniem i/lub podejrzliwością („skoro to nie nieudacznik, to na pewno wariat”), z czasem zaczęła być bardziej rozumiana i doceniana. Szczególnie w epoce, gdy coraz częściej bramkarz znów staje się integralną częścią drużyny i, mimo innego stroju, jest w pewnym sensie jeszcze jednym obrońcą.

Jak o bramkarzu, to natychmiast nasuwa się pytanie: czy koniecznie tak wysoki? W książce, którą Wam dziś polecam, pieczołowicie zebrano sporo wypowiedzi tych, którzy wiedzą najlepiej, bo sami latami bronili swoich bramek. I tak na przykład Jack Robinson (robinsonada – mówi Wam to coś?) pisał:

Powiadają, że dobry duży koń jest lepszy od dobrego małego konia. Jest to stwierdzenie jednak tylko częściowo prawdziwe. W świecie futbolu porzekadło to nie ma zastosowania. (…) Nie ma wątpliwości, że niscy bramkarze gorzej radzą sobie z wysokimi piłkami. Zbyt wysocy natomiast z trudnością bronią strzały puszczane nisko niczym „kaczki” na wodzie. (str. 33)

Robinson znany był z tego, że zalecał adeptom sztuki piłkarskiej umiar – na przykład w jedzeniu (w tym słodyczy). Sam jednak miał słabość do ryżowego puddingu (przed meczem) i rzeczywiście jego powiedzenie – „Nie ma puddingu – nie ma punktów” – sprawdzało się (raz kosztowało to jego zespół 11 straconych bramek).

Przegląd biografii, które opisuje Wilson, to rzeczywiście pasjonująca historia osobowości – bo tego wybitnym bramkarzom odmówić nie można. To jednak bowiem na boisku rola chyba najtrudniejsza, a na pewno narażona na największą presję:

Pozycja bramkarza wiąże się z jeszcze jedną znacznie bardziej oczywistą sprzecznością – ma on tym mniej do roboty, im lepiej gra jego drużyna, a swą wielkość może okazać tylko wtedy, gdy zawodzą pozostali. Jest jak ratownik lub strażak, któremu należą się podziękowania w chwilach kryzysowych, nawet jeśli wszyscy zachodzą w głowę, dlaczego do kryzysu w ogóle doszło.(str. 24)

Bramkarz to osoba w drużynie narażona na duże wahania pewności siebie ( w końcu jedna nieudana interwencja w bardzo dobrym meczu może skazać go na morze krytyki, w przypadku napastnika proporcje są odwrotne – wszyscy oczekują, że uda się jedna akcja na kilka), na odsunięcie od składu (po kontuzji czy jednym meczu uznanym za gorszy z powodu czasami zwykłego pecha; w książce taki oto przykład desperackiej obrony miejsca w składzie - „Ta niepewność wydaje się bardzo typowa wśród bramkarzy. W przypadku Combiego jednak była tak silna, że zdarzało mu się grać z żółtaczką, połamanymi nadgarstkami i zgruchotanymi palcami”, str. 123 ), na nadmiar myślenia, który włącza samokrytycyzm, na konieczność szukania rozwiązań udoskonalających indywidualną technikę gry (przykład z książki: „Olivieri nieustannie szukał sposobów na doskonalenie gry, przypatrując się nawet baletnicom, aby usprawnić pracę stóp”, str. 114). O bronieniu karnych nie wspominam – to trochę inna sytuacja, kiedy to, paradoksalnie, z bramkarza spada część presji. Jak często słyszę od bramkarzy – „jak nie obronię, nikt nie będzie miał pretensji. Ale jeśli się uda, będę bohaterem”.

Nie da się ukryć, że gra w bramce to często czas, w którym trzeba wykazać się żelazną wolą, by nie stracić koncentracji i gotowości, a niejednokrotnie bramkarze wręcz narzekają na mecze, w których mają mało do roboty – bo takie sytuacje sprzyjają czasem popełnianiu błędów. Ale to także czas, kiedy się dużo myśli – bo przecież nikt tak nie widzi wszystkiego na boisku jak bramkarz, nikt tak również zazwyczaj nie czyta gry. Bo to pozycja dla inteligentnych:

To zresztą działa w obie strony – bramkarze wydają się na tle innych zawodników nieproporcjonalnie elokwentni. Zdarzali się już intelektualiści [np. Camus, Nabokov – przyp. wł.], którzy strzegli bramki, oraz bramkarze, którzy byli intelektualistami. Niekiedy – nawet poetami. (str. 407).

Uważne wczytanie się w książkę Wilsona pokazuje, że wśród wielkich bramkarzy byli ludzie o wykształceniu medycznym, marzący o pracy architekta, ludzie o doświadczeniu wojskowym – a bardzo często sportowcy mający doświadczenie w innych dyscyplinach sportu, swoimi zainteresowaniami i doświadczeniami sięgający od hokeja do szachów (o szachach i piłce nożnej – już niedługo). Nie chcę być zrozumiana niewłaściwie – uważam współczesne sporty zespołowe za grę dla ludzi inteligentnych na wszystkich pozycjach. Nie pokuszę się więc o wniosek, że bramkarz jest inteligentniejszy od reszty drużyny – choć z książki Wilsona można wyczytać, że niejednokrotnie tak bywało. Jednak to na barkach bramkarza ciąży presja i odpowiedzialność, to on zabezpiecza tyły. A jednocześnie w jego los wpisany jest pewien paradoks:

(…) bramkarzy dręczą wpisane w ich zawód niepokoje. Jak też ma bramkarz przypisywać sobie te boskie, zbawienne cechy, jeśli, zgodnie z logiką futbolu jako rytuału płodności, jest on postacią, która zapobiega płodności ziemi, postacią, która niweczy zbiory? Wyjaśnienie tej pozornej sprzeczności wymaga filozoficznego wywodu godnego gnostyków. I właśnie dlatego nieważne, jak bardzo heroiczni mogą wydawać się bramkarze pokroju Ikera Casillasa, Manuela Neuera czy Gianluigiego Buffona w porównaniu z ciamajdami z wiktoriańskich szkół publicznych, i nieważne, jak wielu kibiców paraduje w bluzach z napisem „Hart 1” na plecach – u podstaw gry na bramce zawsze leżeć będzie paradoks. Bramkarz jest więc skazany na bycie outsiderem. (str. 425)

Jonathan Wilson – Bramkarz czyli OUTSIDER. Wyd. Bukowy Las, 2014. Przekład: Katarzyna I Seweryn Dmowscy


niedziela, 19 kwietnia 2015

Myśl jak mistrz – czyli jak najmniej o wyniku przy dbaniu o wynik

Czuję, że jak zagram swoje, wynik sam o siebie zadba.
LeBron James

Weekend to intensywny czas dla wszystkich miłośników sportu – na wszystkich poziomach rozgrywkowych najwięcej się dzieje właśnie pod koniec tygodnia. To też czas, w którym wszelkie imprezy sportowe zajmują dużo miejsca w mediach – przy okazji wielu wydarzeń można posłuchać licznych sportowców i trenerów, a z wypowiedzi tych wyłapywać elementy ich nastawienia psychicznego do tego, czym się zajmują.

Mam pełną świadomość, że wywiad zwykle obliczony jest na sprawienie zadowolenia kibicom (a czasem trenerom i dziennikarzom), niemniej podejrzewam, że na podstawie takich wystąpień można również to i owo powiedzieć o mentalnym przygotowaniu danej osoby do sytuacji startowych.

Jak zapewne pamiętasz, budowaniu kariery sportowca sprzyja wyznaczanie celów. Pisałam o tym jakiś czas temu, wskazując, jakich zasad stosować się, by robić to prawidłowo. Do tamtych zasad dodałabym jeszcze istotną kwestię umiejętności wyznaczania – szczególnie dla sytuacji startowych – celów mistrzowskich, czyli tych dotyczących jakości zadania, a nie koniecznie wyniku. Ale jak to?!? – zapytasz. Przecież w sporcie chodzi o wygrywanie! No tak, ale…

W wywiadach często słychać zawodników, który podkreślają, że liczy się tylko zwycięstwo (w piłce nożnej magiczne trzy punkty), że najważniejsze dla nich nie jest to, że gra nie układała się dobrze, że nie była efektowna, ale najbardziej liczy się wynik. W pewnym sensie rzeczywiście liczy się to, kto efektywniej wpakuje przeciwnikowi piłkę do siatki czy kosza, szybciej przebiegnie czy przepłynie, niemniej doświadczenie w obserwacji drużyn i zawodników pokazuje mi, że takie myślenie w krótkiej perspektywie już choćby następnych zawodów przynosi dużo złego.

„Zwycięskich składów się nie zmienia”. Takie podejście to standard w wielu klubach. Niestety, wprowadzenie nudnych (bo jednakowych jak dotychczas, żeby nic przypadkiem nie zmienić) treningów, wprowadzenie atmosfery samozadowolenia sprawiającego, że ludzie nazbyt swobodnie i mało starannie podchodzą do pracy w tygodniu, powtarzanie dokładnie tych samych rozwiązań (co ułatwia przygotowanie się kolejnemu przeciwnikowi) – to najprostsza recepta na to, aby przy kolejnych zawodach nie poszło już tak dobrze (w rozumieniu wynikowym).

Intensywne myślenie o wyniku to niezawodny sposób na drastyczne podniesienie presji, która ciąży na zawodniku w sytuacji startu, a jak pamiętasz, nadmierne pobudzenie nie sprzyja dobremu wykonaniu zadań (szczególnie tych skomplikowanych). Dlatego też zwracanie uwagi na wynik przez kibiców, dziennikarzy i trenerów w sytuacji tuż przed startem to częsty powód sportowych niepowodzeń. Dużo lepiej w takich sytuacjach sprawdza się podejście mistrzowskie, które doskonale słychać było w wypowiedziach np. Adama Małysza – który doprowadzał dziennikarzy do frustracji swoim systematycznie powtarzanym „zamierzam oddać dwa równe skoki” bez wdawania się w dywagacje na temat szans medalowych. Dużo łatwiej zawodnikowi utrzymać koncentrację i właściwy poziom pobudzenia, gdy dostaje od trenera lub sam sobie wyznacza (a najlepiej jedno i drugie) kilka celów dotyczących różnych aspektów gry, których częste powtarzanie sobie w głowie sprawia, że nie ma możliwości skupiać się na wyniku.

Nie chcę przez to powiedzieć, że zawodnik ma olewać granie. To zupełnie nie tak. Chodzi jednak o to, że myślenie o wyniku najlepiej sprawdza się wtedy, gdy brakuje motywacji do chodzenia zimą na treningi, gdy pojawia się trudny czas kontuzji – wtedy myślenie np. o wygrywaniu wielkich imprez sprzyja podniesieniu głowy i zaciśnięciu zębów. A w sytuacji szykowania się do zawodów konieczne jest skupienie się na jakości gry.


Bo przecież wynik nie zależy tylko od naszego sportowca. Wynik zależy też od formy przeciwnika, sędziowania, pogody, kibiców i wielu innych czynników, na które zawodnik nie ma wpływu w ogóle albo jego wpływ jest bardzo niewielki. Wiem, że ważną umiejętnością każdego zawodnika jest więc umiejętność oddzielenia oceny swojego występu od wyniku, jak został osiągnięty. Bo jest możliwe zagranie bardzo dobrego przegranego meczu i bardzo złego, w którym wygrywamy. O ile rzeczywiście dla kibiców zwykle najważniejsze będzie zwycięstwo, o tyle dla sportowca dużo ważniejsze powinno być obserwowanie rozwoju jakości swojej gry – także po to, by na kolejnych zawodach być jeszcze lepszym. To dlatego właśnie nie zawsze zawodnicy-juniorzy, którzy odnosili duże sukcesy wynikowe, potrafią odnaleźć się w sporcie seniorskim (albo w ogóle do niego nie trafiają). Wspominałam już kiedyś na tym blogu postać legendarnego trenera Johna Woodena. Wooden podkreślał, że oczekuje od swoich zawodników, by po meczu po ich zachowaniu nie widać było, czy wygrali, czy nie. Mieli zawsze schodzić z poczuciem, że zrobili wszystko, co byli w stanie – a wynik będzie taki, jak być powinien (choć nie zawsze taki, jak by się chciało). To trudna zmiana filozofii, ale niezwykle skuteczna. Szkoda, że zawodnikom często, oprócz kibiców, przeszkadzają dziennikarze, dla których to wynik jest treścią ich pracy – to wynik jest newsem, który się sprzedaje. Tym ważniejsze jest staranne przygotowanie mentalne zawodnika, który będzie umiał całą swoją koncentrację skierować na danie z siebie wszystkiego. A jak mówił LeBron James, wtedy wynik sam o siebie zadba.