sobota, 27 grudnia 2014

„Myślę, więc gram” – tytuł mówi wszystko

Tytuł zaiste mówi wiele, ale to nie powód, aby na tytule poprzestać. Jeśli ktoś z Was znalazł tę książkę pod choinką – niech czyta. A jeśli ma możliwość, by jakiś nietrafiony prezent na nią wymienić (np. przysłowiowy już niemal sweter z reniferem) – rozważyłabym tę opcję. Pośród wielu książek biograficznych napisanych bądź podpisanych nazwiskiem sportowców ta wydaje się być jedną z ciekawszych. Może także dlatego, że i bohater-autor dość wyjątkowy.

Ponieważ tego bloga czytają także osoby, które nie interesują się futbolem, może krótka informacja: Andrea Pirlo to włoski defensywny pomocnik grający w najważniejszych włoskich klubach (wychowanek Brescii Calcio, później zawodnik takich klubów jak Inter Mediolan, AC Milan, obecnie Juventus Turyn). Wielokrotny reprezentant Włoch. To ważne, na jakiej gra pozycji. Pozycja taka wymaga bowiem dużej boiskowej inteligencji i umiejętności rozgrywania piłki, z drugiej strony jednak sprawia, że nie jest się na medialnym świeczniku tak jak dzieje się to w przypadku napastników, a w mniejszym stopniu ofensywnych pomocników oraz bramkarzy. Być może to jest powód, dla którego TAKI zawodnik nie ma najmniejszych szans na zdobycie wyróżnienia typu „Złota Piłka”.

Cesare Prandelli (dla niewtajemniczonych: były piłkarz a obecnie włoski trener piłki nożnej, do niedawna selekcjoner włoskiej kadry narodowej) napisał we wstępie książki Pirlo tak:

Andrea urodził się po to, by mieć marzenia i by pozwolić marzyć innym. W głębi duszy nadal jest tym samym chłopakiem, który wiele lat temu zakładał na siebie przydużą koszulkę Brescii. W tamtych czasach Atalanta mogła go pozyskać, ale byłby to prawdziwy policzek dla rywali. Pamiętam, że zwołaliśmy wówczas specjalne zebranie, na którym dyskutowaliśmy o możliwości sprowadzenia Pirlo do naszej drużyny, ale prezydent Percassi, bardzo światły człowiek, zrozumiał, że wywołalibyśmy w ten sposób dyplomatyczny incydent. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy powiedział: „Pirlo zostaje tam, gdzie jest. Takich jak on trzeba zostawić w spokoju. Chłopak powinien cieszyć się grą – nie chcę, by z naszego powodu znalazł się już teraz pod jakąkolwiek presją. Powinien pozostać piłkarzem wszystkich”. (str. 10-11)

W poprzednim poście pisałam Wam o książce Josha Waitzkina – tam również zwrócił moją uwagę fragment o tym, że Waitzkin jest wdzięczny swemu pierwszemu trenerowi i rodzicom, którzy opóźniali start małego Josha w turniejach – także z tego powodu, by rozwijać w nim radość z gry, a zdejmować z niego wszelką możliwą presję. Może jednak tędy droga, gdy najmłodsze pokolenie szuka swoich pasji w sporcie?...

Wracając do Pirlo – choć jego talent i umiejętności zwracały uwagę bardzo wcześnie, spowodowało to jednak wielką presję i mnogość negatywnych komentarzy na trybunach, co było niezwykle trudne do zniesienia dla rodziny piłkarza. Co gorsza, czasem oznaczało to także ostracyzm ze strony kolegów z drużyny – w końcu po co podawać mu piłkę? Żeby pokazywał, jaki z niego Maradona?... Tak Pirlo wspomina jeden z meczów, gdy miał 14 lat:

Nikt nie zagrał do mnie ani razu. Koledzy z drużyny grali między sobą, zupełnie mnie ignorując. Biegałem z nimi, ale mnie nie widzieli, a raczej: traktowali mnie tak, jakby mnie tam nie było. Odcięli się ode mnie jak od trędowatego, tylko dlatego, że grałem lepiej niż oni. (…) W pewnym momencie puściły mi nerwy i wybuchnąłem płaczem. Tam, na boisku, na oczach 21 przeciwników – w tym dziesięciu z mojej własnej drużyny. (…) Takie rzeczy i emocje nie powinny się już przydarzać na tym etapie życia. 14-latek powinien strzelać gole i cieszyć się z nich, jednak w tym wypadku to, że zdobywał ich wiele, niektórym było wyraźnie nie na rękę. Był to przełomowy moment w mojej dopiero rozpoczynającej się karierze piłkarskiej, która już tamtego dnia obrała właściwy kierunek. Możliwości istniały dwie: wkurzyć się i zrezygnować albo wkurzyć się i walczyć dalej, ale po mojemu. Druga opcja wydała mi się bardziej inteligentnym rozwiązaniem, możliwym do zrealizowania od zaraz. Zamiast czekać na piłkę sam po nią pobiegłem. Raz, dziesięć, 100 razy. (…) Kiwałem wszystkich, nawet tych z własnej drużyny. Co do jednego mylili się, i to bardzo: nie miałem najmniejszego zamiaru zgrywać bohatera. (str. 27-29).

Trudno uwierzyć w aż taką determinację u 14-latka:

Tamtego popołudnia sprawy potoczyły się jednak inaczej. Zacząłem wewnętrzną dyskusję z samym sobą, cichą i zupełnie prywatną: „ Andrea, nie możesz postrzegać bycia kimś wartościowym za ciężar. Reprezentujesz wyższy poziom i powinieneś być z tego dumny. Matka natura była wobec ciebie szczodra i obdarzyła cię talentem. Wykorzystaj go. Chcesz zostać piłkarzem? Czy to tego właśnie pragniesz? (…) W takim razie bierz tyłek w troki i biegnij po tę piłkę. Baw się nią. Jest twoja, musi być twoja, bo ci zazdrośnicy na nią nie zasługują. Są złodziejami emocji, a ty musisz odzyskać, co twoje. Uśmiechaj się. Bądź szczęśliwy. Poczuj magię tej chwili i sięgaj po kolejne. (str. 30)

Taka taktyka, choć niezwykle trudna i, co tu ukrywać, niezwykle kontuzjogenna, w końcu przyniosła efekty:

Pierwszy prawdziwy sukces odniosłem wtedy, gdy koledzy z drużyny zaczęli podawać mi piłkę częściej niż mnie faulować. Zaczynałem od proporcji jeden do dziesięciu (dziesięć fauli na jedno podanie piłki, która i tak trafiała do mnie zupełnie przez przypadek). Z biegiem czasu ów rząd wielkości zmieniał się, aż w końcu przewagę liczbową osiągnęły podania. (str. 33)

Czytelnikowi książki (czy tego bloga) może wydawać się, że to wydumany, niespotykany problem. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że jest to temat dość powszechny, a w sportach zespołowych, bez odpowiedniej uważności sztabu szkoleniowego, takie rzeczy naprawdę się zdarzają… Pirlo komentuje to dość patetycznie, ale nie bez racji:

Chłopcy z młodzieżówki Brescii nie byli źli. Mieli po prostu poważny problem, z którym ciągle sobie nie radzili: bali się własnych marzeń, nie potrafili ich udźwignąć i byli nimi wręcz przytłoczeni. Uważali mnie za potwora, zabójcę ich przyszłości, dlatego choć pierwszy wyciągnąłem do nich rękę, oni ją odtrącali. Zostali w tyle, aż w końcu całkowicie wycofali się z wyścigu po zawodowstwo. A przecież lepiej biec za szybszym i nawet dotrzeć na metę jako drugi niż zatrzymać się i zrezygnować z dalszej walki. Niestety, oni nigdy tego nie zrozumieli. (str. 37)

To poważny problem w sporcie czy w szkolnictwie artystycznym. Czy fakt, że wiadomo, że nie zostanę wirtuozem, powinien oznaczać, że mam sobie odpuścić dalszy rozwój? Czy jeśli wiem, że nie osiągnę najwyższego poziomu zawodowstwa, to powinienem dać już sobie spokój? W wielu postach temat ten już się pojawiał: każdy z nas powinien sam określić, co jest jego sukcesem. Czasami sam fakt, że ma się możliwość regularnie trenować i grać, można uznać za sukces i powód do szacunku. Łatwiej o takie podejście, gdy młody adept sportu czy sztuki na samym początku nakierowywany jest na szukanie radości i pasji w swoim zajęciu, a nie na uzyskiwanie wyników. Paradoksalnie bowiem, niejednokrotnie im mniejszą wagę przywiązujemy do wyniku, tym łatwiej o jego osiągnięcie…

To tylko niektóre wątki warte omówienia, które pojawiają się w książce. Wielbiciele piłki nożnej bez wątpienia znajdą tu wiele anegdot i dowiedzą się więcej o kulisach wielkich kontraktów. Dla mnie najważniejszym powodem dla czytania tej książki jest jednak fakt, że Pirlo to dla mnie zaprzeczenie negatywnego stereotypu piłkarza. On naprawdę gra tak dobrze właśnie dlatego, że myśli.


Adrea Pirlo, Alessandro Alciato – „Myślę, więc gram”. Wydawnictwo SQN, Kraków 2014. Przełożył: Marcin Nowomiejski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz