niedziela, 21 września 2014

GRATULACJE DLA NASZYCH MISTRZÓW - O chłodnych głowach w gorący wieczór

Po nocy świętowania rozpocznie się cykl mądrych wypowiedzi eksperckich na temat niesamowitego, historycznego zwycięstwa naszej reprezentacji w siatkówce mężczyzn, której udało się wygrać mistrzostwa świata ponownie po 40 latach. Mądrzyć się nie będę, napiszę tylko kilka uwag, bo jeszcze dłonie drżą mi z emocji.

Dziś wieczorem, po pierwszym secie, zaczęłam czuć wątpliwości. Miałam wrażenie, że poziom spięcia zawodników uniemożliwia im granie na ich cudownym, wysokim poziomie, do którego my, kibice, tacy jesteśmy przyzwyczajeni. Szybko jednak zwróciłam uwagę na Stéphane Antigę, który zachwycił mnie spokojem i opanowaniem. W przeciwieństwie do trenera Brazylijczyków, mówił spokojnie, był cierpliwy, uważny, czujny i zarażał zawodników spokojem, a nie tylko przeziębieniem, o którym była mowa przed meczem.

Gdy zobaczyłam, że drużyna zaczyna odzyskiwać radość z gry, na twarzach pojawia się uśmiech, a pojawianie się błędów – normalne w każdym sporcie – nie wywołuje nerwowych reakcji, wściekłości i wzajemnych pretensji, pomyślałam, że z tej mąki może jeszcze być chleb.

Żeby była jasność – nie ujmuję nic naszym wspaniałym siatkarzom, w których możliwości nieustająco wierzę od wielu, wielu lat, chyba gdzieś od klasy maturalnej, kiedy złapałam bakcyla i pokochałam tę niezwykłą atmosferę na siatkarskich meczach. Chciałam zwrócić uwagę na to, jak ważną osobą jest Trener. Nie tylko wtedy, gdy trenuje swoich zawodników, nie tylko wtedy, gdy pełni funkcję selekcjonera. Także wtedy, gdy wypuszcza swoją Drużynę na boisko i zwyczajnie, od początku do końca, wierzy w swoich ludzi. I ma cierpliwość, i spokój, i mądrą wiarę, że wszystko będzie dobrze.


Dzisiejszy mecz to wielka lekcja dla wszystkich sportowców. Walczy się do końca, a robi się to najlepiej, gdy odnajduje się radość z tego, co robi się na boisku. Wtedy można osiągnąć najwspanialsze mistrzostwo. Mistrzostwo pod presją.


piątek, 12 września 2014

O pobudzeniu – czyli co za dużo (lub za mało), to niezdrowo (a przynajmniej nieefektywnie)

Dziś temat pozornie błahy, ale o poważnych skutkach. Z moich obserwacji wynika, że – przynajmniej w świecie sportu, ale nie tylko – w sytuacjach, które można określić szerokim terminem startowych (mecz, turniej, prezentacja, koncert, egzamin) niejednokrotnie spotykamy się z pobudzaniem, które fundują nam trenerzy, nauczyciele, przełożeni, współpracownicy, rodzina, koledzy. Szczególnie w środowisku sportowym niejednokrotnie usłyszeć można retorykę wręcz wojenną (nie jest to szczególnie dziwne – w końcu w pewnym sensie zawody sportowe powinny „zastępować” nam wojny). Po przegranych zawodach kibice (szczególnie ci intensywnie „uczestniczący” w sporcie „kanapowym” przed telewizorem) często zarzucają swoim idolom brak motywacji, pobudzenia, zaangażowania („dlaczego im się już nie chce grać?”). Czasem jest w tym sporo racji, czasem jednak można podejrzewać, że jest dokładnie na odwrót – nie spodziewajmy się dobrego wykonania, jeśli poziom pobudzenia jest zbyt wysoki…

O co chodzi z tym pobudzeniem? Pobudzenie (inaczej poziom aktywacji) to w pewnym uproszczeniu energia, która w nas jest w danym momencie. Poziom pobudzenia to bardzo rozległe kontinuum – najniżej na skali mamy do czynienia z letargiem, snem i sennością, najwyżej – z napadem szału. Każda/każdy z nas ma swój optymalny poziom pobudzenia dla określonej czynności.

A teraz, żeby nieco przybliżyć temat, trochę podstawowych praw psychologicznych.

Istnieją od dawna (aż od początków XIX w.) dwa prawa dotyczące tego tematu. Pierwsze prawo Yerkesa-Dodsona mówi nam o tym, że rosnący poziom pobudzenia zwiększa poziom wykonania zadania, ale tylko do pewnego momentu. Jeśli przekroczymy pewien poziom pobudzenia, wtedy poziom wykonania zacznie spadać. Gdyby narysować to na wykresie, miałby on kształt odwróconej do góry nogami litery U.

Upraszczając – żeby zrobić dobrze, to co masz zrobić, musi Ci się trochę chcieć ale nie za bardzo. Musisz być trochę pobudzony, ale nie zanadto.

Drugie prawo Yerkesa-Dodsona pokazuje nam, że dla zadań trudnych optymalnie jest, gdy wykonujemy je na niskim poziomie pobudzenia. Dla zadań łatwych jest nieco większa tolerancja – są one dość odporne i jest możliwe ich dobre wykonanie i przy małym, i przy dużym poziomie pobudzenia. Choć zasada jest taka, że im trudniejsze zadanie, tym optymalny poziom pobudzenia powinien być niższy.

Upraszczając – jeśli robisz coś trudnego, rób to na spokojnie. Jeśli robisz coś łatwego – poziom pobudzenia ma mniejsze znaczenie.

Co z tego wynika? Bardzo wiele.

Jedną z umiejętności każdego profesjonalisty – nie tylko sportowca – jest umiejętność rozpoznania u siebie optymalnego poziomu pobudzenia potrzebnego do tego, by dobrze wykonywać swoją robotę. Można to rozpoznać metodą prób i błędów – choćby poprzez sprawdzenie, czy gdy jest się nabuzowanym (po wykrzyczanej, agresywnej odprawie, po słuchaniu ciężkiej, niezwykle emocjonalnej muzyki), to się dobrze robi to, co się powinno. Czy może lepiej wtedy, gdy do zadania przystępuje się w stanie uspokojenia, ale jednocześnie koncentracji?

Po etapie rozpoznania swojego optymalnego stanu warto zastanowić się, jak wprowadzić się w podobny, jeśli akurat się w nim nie jest (na przykład: czuję się senna i mało aktywna, a wiem, że żeby dobrze wykonać swoje zadanie, powinnam się pobudzić). Opcji jest dużo – choćby kawa (choć nie na wszystkich wbrew pozorom działa ona dobrze, więc tu ostrożnie!) czy odpowiednio dobrana muzyka. W sporcie będzie to także odpowiednio dobrana ze względu na czas i intensywność rozgrzewka. Przydatna bywa również umiejętność obniżania pobudzenia, gdy czujemy, że jesteśmy za bardzo pobudzeni – zwyczajnie zżera nas stres. Aby nasze mięśnie i układ nerwowy mogły działać sprawnie, potrzebują pewnej dawki luzu – tu przydatne mogą być techniki związane z oddychaniem czy inny zestaw muzyki – który wprowadza nas w stan większego wyciszenia.

Wiele zależy od osoby, wiele zależy od dyscypliny. W przypadku sportów zespołowych – w linku odsyłacz do krótkiej informacji o badaniach nad piłką nożną – okazuje się, że wzbudzanie agresji przed meczem rzeczywiście może wywoływać wzrost ilości antyspołecznych zachowań wobec przeciwnika, ale – z powodu zwiększenia poziomu kortyzolu – pogarsza się współpraca w obrębie grupy, a to właśnie wspieranie swoich kolegów/koleżanek z drużyny może mieć kluczowe znaczenie dla poziomu wykonania sportowego. Innymi słowy, w piłce nożnej „pójście na wojnę” może sprawić, że drużyna przeciwna zostanie mocniej poturbowana psychicznie i fizycznie, ale niekoniecznie podniesie się jakość gry naszej drużyny…

Jednak i tu nie ma żelaznych reguł, nawet dla sportu. Pewne dyscypliny wymagające precyzji wykonania zdecydowanie „lubią” niższy poziom pobudzenia. Ale w niektórych sportach związanych z walką czy siłą – wyższy poziom pobudzenia będzie wyniki poprawiał.

Dlatego nie można nikomu dawać złotych rad, a trenerzy czy szefowie powinni pamiętać, że czasem lepszą od nakrzyczenia metodą wsparcia jest zdjęcie części presji i na przykład spokojne powiedzenie, że wszystko jest OK. I że nie ma jednej uniwersalnej metody, niezależnej od okoliczności i osoby, do której adresujemy nasze działania.

Podobnie jest i w innych niż sport sferach życia – dla niektórych zadań lepiej jest, gdy wprawimy się w stan niemalże przedbitewny (gdy potrzebujemy bardzo wiele sił), jednak niezwykle często potrzebne jest działanie zupełnie odwrotne – bowiem zmniejszenie poziomu pobudzenia pozwoli nam więcej słyszeć i widzieć, a dzięki temu – będziemy mogli podejmować lepsze decyzje. Bo wysoki poziom pobudzenia sprawia, że dociera do nas zdecydowanie mniej komunikatów. A w skomplikowanych międzyludzkich relacjach może to sprawiać pewien kłopot…




wtorek, 2 września 2014

Informacja zwrotna czyli chwal, chwal, chwal i krytykuj umiejętnie

Dziś o temacie sportowo-edukacyjno-życiowym. O niezwykle ważnym aspekcie komunikacji, jakim jest dawanie informacji zwrotnej innym ludziom na temat tego, co robią.

Po co? Po to, żeby wyrazić nasze opinie, po to, żeby umożliwić innym rozwój (feedback is a gift…), po to, żeby rozwijać się samemu.

Dziesiątki rozmów w gabinecie, doświadczenia z własnych działań oraz wypowiedzi mądrych i doświadczonych ludzi pokazują mi, jak ważny to temat.

W ostatnich Wysokich Obcasach („Bez fraka w złotej sali”, sobota, 30.08.2014) pasjonująca rozmowa z Dorotą Serwą, dyrektorem Filharmonii w Szczecinie oraz Ewą Strusińską, pierwszym dyrygentem i kierownikiem muzycznym tamtejszej orkiestry symfonicznej. Czy to rozmowa hermetyczna tylko dla pasjonatów muzyki poważnej? Zdecydowanie nie!

Ewa Strusińska: Uwrażliwiam panią Dorotę na to, że po koncercie wszystko, co się powie do orkiestry, jest przyjmowane przez szkło powiększające. Dlatego ja nie lubię, gdy dyrygent idzie po koncercie do muzyka i krzyczy.

WO: Zdarza się tak?

Ewa Strusińska: Coraz rzadziej. Kiedyś dyrygent Toscanini rzucił krzesłem na próbie. Teraz po czymś takim muzycy na Zachodzie przerwą próbę, a dyrygent nie wróci już nigdy.

W Wielkiej Brytanii po koncercie nie mówi się orkiestrze nic negatywnego. Następnego dnia, gdy emocje opadną, jest czas na refleksję. Uwielbiam mentalność Anglosasów, bo oni umiejętnie krytykują. My w Polsce bardzo narzekamy, krytykujemy wszystko. Natomiast oni potrafią zwrócić uwagę konstruktywnie – powiedzieć, co jest źle, ale też wskazać, co dobrze.

Lubię też to, że ludzie się tam uśmiechają. Zwracam uwagę stanowczo, ale i nie muszę tupać nogami, krzyczeć. Takim sposobem bycia i pracy przesiąkłam w Anglii. (str. 18)

Czy zgodzisz się ze mną, że rola dyrygenta w wielu punktach podobna jest do pracy menedżera, trenera, nauczyciela? Czy umiejętności liderskie, które dyrygent posiadać powinien, nie są pożądane u liderów zespołów sportowych czy organizacji społecznych?

Zwracam uwagę na ważny aspekt tych umiejętności: komunikację opartą o umiejętność dawania (a nie ukrywajmy – także przyjmowania) konstruktywnej informacji zwrotnej…

Skoro o Anglosasach była już mowa, pozostańmy na chwilę w Anglii. Wspominany już przy okazji pewności siebie podręcznik dla trenerów (dane bibliograficzne na końcu tekstu) proponuje stosowanie takiej informacji zwrotnej, którą nazwać można zasadą kanapki (the sandwich technique). Polega ona na podaniu niewielkiej ilości zawartości (konstruktywna krytyka) w środku dużej ilości chleba (mówienie rzeczy pozytywnych). Jak by to miało wyglądać? Na przykład tak:
1) stwierdzenie pozytywne – np. „dobrze pomyślałeś w tamtej sytuacji / włożyłeś w to dużo wysiłku” (chlebek),
2) instrukcje na przyszłość – np. „następnym razem dopilnuj, żebyś lepiej pilnował napastnika X” (tu ma zastosowanie budowanie OPINII a nie OCEN – odnosimy się do zachowań, a nie stałych cech zawodnika) (treściwa zawartość),
3) komplement – np. „dobra robota – oby tak dalej” (i znowu pieczywo).

Optymalnie byłoby, gdyby na 1 uwagę krytyczną w komunikacji z daną osobą przypadały 4 uwagi pozytywne, ale zdaję sobie sprawę, gdzie żyjemy i przyjęcie zasady 2 do 1 będzie z pewnością zmianą na miarę rewolucji kopernikańskiej.

Jeśli pracujesz z innymi ludźmi i masz świadomość, jak istotne dla wyników ich pracy jest utrzymywanie odpowiedniego poziomu zdrowej, adekwatnej do rzeczywistości pewności siebie, rozważ wprowadzenie takiej zmiany w komunikacji. Uwierz, nawet najwięksi twardziele rosną o 2-3 cm, gdy usłyszą dobre słowo od trenera, kolegi/koleżanki, szefa… Nie jest prawdą, że ludzie robią to, co robią, wyłącznie dla pieniędzy i nagród materialnych. Ba, jeśli chcemy wspierać ludzi w dążeniu do poziomu mistrzowskiego, warto położyć nacisk na rozwój innych poziomów motywacji (na przykład motywacji wewnętrznej opartej na satysfakcji z jakości tego, co się robi, poczucia sensu, bycia potrzebnym itd.).

Wiem, co wiele osób sobie może teraz pomyśleć: „Po co chwalić. Skoro nic nie mówię, jest oczywiste, że robią to, co należy. Moim zadaniem jest pilnowanie, by nie było gorzej”. To złudne myślenie. Brak jakiejkolwiek informacji zwrotnej (choćby negatywnej) oznacza zazwyczaj, że pracownik/zawodnik/instrumentalista część swojej energii i koncentracji zużywa na myślenie „co on/ona sobie myśli”. Nie zawsze jest to duża ilość czasu i energii, ale bardzo często wystarczająca, by zaważyć na jakości działań osoby, która zastanawia się, zamiast działać.

Chciałabym (i wiem, że to możliwe, bo coraz więcej u nas mądrej, pozytywnej edukacji dotyczącej wszystkiego: muzyki, sportu, edukacji ogólnej, języków obcych), abyśmy wszyscy poszli w tę stronę. Abyśmy zrozumieli, że w powiedzeniu dobrego słowa nie muszą kryć się żadne ukryte intencje, a żeby zmotywować swój zespół (czym by się on nie zajmował), nie trzeba ciągle krzyczeć lub stosować dowolnych metod agresji (fizycznej czy psychicznej). Może się okazać, że małe zmiany zaowocują masowym leczeniem naszych narodowych kompleksów – kto wie?

Dr Andy Cale, Roberto Forzoni – The Official FA Guide to Psychology for Football. Hodder Education, 2004.