Na początek
naszej wspólnej blogowej przygody chciałam zachęcić Cię do przeczytania książki
pt. Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w
człowieku najpotężniejsze. (Roy F. Baumeister, John Tierney – więcej informacji
o książce na końcu tekstu). Chciałabym, żeby pozycja ta stała się początkiem
dyskusji w mojej ocenie niezwykle ważnej. A dlaczego?
Temat siły
woli dotyczy każdego. Każdy z nas zmaga się ze słabościami, czasem nałogami,
niejednokrotnie ma problem z przełożeniem marzeń na realistyczne cele, które w
końcu udaje się osiągnąć. Wiele osób, które rozpoznają u siebie tego typu
obszary, sięga po poradniki, które stanowią niezwykle chodliwy towar na naszym
kulejącym rynku wydawniczym. Nie ma się zatem co dziwić, że wydawcy dbają o to,
by w ich asortymencie nie zabrakło pozycji o wymownych tytułach zaczynających
się od „Jak…” lub „Jestem…”. Książka, o której chcę napisać, nie jest typowym
poradnikiem. Jest raczej książką popularyzującą naukę – to efekt współpracy
dwóch osób: Roya Baumeistera, profesora psychologii społecznej z Uniwersytetu
Stanowego Florydy oraz Johna Tierneya, dziennikarza współpracującego z gazetą New York Times. Popularyzowanie wyników
badań naukowych nie oznacza jednak, że w książce tej brakuje podpowiedzi, jak
zawarte w niej treści teoretyczne przełożyć na praktykę.
Temat, który
poruszają w swojej książce, dotyczy tak wielu obszarów życia, że aż dziw, że
tak wiele treści udało się zmieścić w jednym opracowaniu.
Jakie skojarzenia
przychodzą Ci na myśl, gdy słyszysz hasło „siła woli”? Bieganie? Ćwiczenia
fizyczne? Dieta? Nauka języka obcego? Pisanie prac zaliczeniowych/raportów
służbowych nieco wcześniej niż na trzy godziny przed ostatecznym terminem?
Walka z nałogiem, jakikolwiek by on nie był (tak, ten od mediów
społecznościowych też się liczy…)? Racjonalizacja wydatków (dorabianie
ideologii do zakupu, na który Cię nie stać, w tym obszarze się nie mieści)?
Działania twórcze (zawsze marzyłaś/marzyłeś o napisaniu powieści, ale jesteś
tak zajęta/zajęty, że zwyczajnie nie masz na to czasu. Ale wiesz, że
byłabyś/byłbyś w tym świetny)? Nauka gry na instrumencie (czy to nie o Twojej
gitarze była reklama pewnego serwisu umożliwiającego lokalne zakupy używanych
rzeczy?)? Lepsza atmosfera w domu (tak, tak, to też zależy od siły woli, a nie
tylko od znalezienia „drugiej połówki jabłka”)? Krótko pisząc: temat-rzeka.
Większości z
wymienionych kwestii autorzy poświęcają oddzielne części książki. Ponieważ
celem moim nie jest streszczenie Wam całości publikacji, lecz zachęcenie do jej
przeczytania i podyskutowania o niej, nie będę streszczać jej rozdział po
rozdziale. Najważniejszym, w mojej ocenie, jej przesłaniem, jest zrozumienie
pewnej bardzo istotnej kwestii: mamy
ograniczoną ilość energii, którą musimy rozdzielić pomiędzy różne strefy życia.
Wyczerpanie siły woli poprzez podejmowanie rozlicznych decyzji, tłumienie
uczuć, usiłowanie wytrwania w postanowieniach wyczerpuje naszą siłę woli i gdy
zużyje się ona w jakimś obszarze, może zabraknąć jej w innym. I tak autorzy
podają przykład skonfliktowanej pary małżeńskiej, która po wieczornym powrocie
z pracy nie mogła się znieść. Po przyjrzeniu się ich funkcjonowaniu okazało
się, że każde z nich „zużywa się” w pracy na tyle mocno, że brakuje już zasobów
dla partnera. Remedium wcale nie okazało się odpoczęcie od siebie, ale takie
przeorganizowanie styku pracy zawodowej z życiem prywatnym, by wracać do domu
nieco wcześniej i w stanie mniejszego wyczerpania. Efekty przyszły bardzo
szybko (nie, nie będę nawet udawać, że to remedium na wszystkie problemy w
związkach. Niemniej wydaje mi się, że w przypadku problemów warto przyjrzeć się
i takiej opcji).
Z powyższego
stwierdzenia dotyczącego ograniczoności naszych zasobów energetycznych wynika
niezwykle istotna, choć mało popularna we współczesnym świecie teza:
(...) trzeba się skupić na jednym
projekcie w jednym czasie. Jeśli zechcemy samodoskonalić się na dwóch i więcej
polach, początkowo mamy szansę osiągać sukcesy, gdyż będziemy czerpać moc z
rezerw energii, tyle tylko, że w ostatecznym rozrachunku nastąpi jej zużycie,
co narazi nas na poważne błędy. Kiedy ludzie muszą dokonać poważnej, życiowej
zmiany, ich wysiłki mogą w znacznej mierze wziąć w łeb, jeśli jednocześnie
wprowadzane są inne zmiany (str. 53).
Brzmi znajomo?
Kojarzy się z postanowieniami noworocznymi? Albo początkiem nowego roku
szkolnego lub akademickiego? Taaa… Znasz to, prawda? W przygotowaniu pięknej
listy ambitnych postanowień jesteśmy dobrzy. Rzecz w tym, że jest to krótki
zryw, który dość szybko nas wyczerpuje i lista postanowień zaczyna się sypać
jak domek z kart. Baumeister i Tierney piszą o takim zjawisku w przypadku
przestrzegania diety – nazywają to efektem „a co mi tam” (bardziej fachowo –
odżywianiem przeciwregulacyjnym). Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko
sytuację, w której nawet niewielkie odstępstwo od ustalonego reżimu sprawia, że
łamiemy wszystkie postanowienia. Myślę, że sytuacja taka może mieć również
miejsce w przypadku choćby wydawania pieniędzy na zakupach – skoro już kupiłam
tę bluzeczkę i przekroczyłam limit pieniędzy przeznaczonych na zakupy – to sprawię,
że moja karta kredytowa zrobi się gorąca…
Temat diety w
przypadku siły woli jest podwójnie trudny. Jakby to napisać. Żeby mieć siłę woli, mózgowi potrzebna jest
glukoza. Tak. Cukier. Kalorie. Wróg diety. Innymi słowy – żeby się
odchudzać (najlepiej poprzez niejedzenie), potrzebujesz siły woli. Żeby mieć
siłę woli, musisz jeść. Ha. Może regularność posiłków oraz pilnowanie, by składały
się z produktów o niskim indeksie glikemicznym nie jest jedynie przyczynkiem do
lepszego funkcjonowania naszego metabolizmu. Autorzy książki donoszą, że regularna
dieta oparta o produkty, które sprawiają, że w naszym organizmie nie dochodzi
do wielkich skoków i spadków poziomu cukru może nawet niwelować objawy PMS
(Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego). Ich zdaniem w fazie lutealnej organizm
zużywa wielkie ilości energii i odbywa się to kosztem między innymi tej
energii, która w innych fazach cyklu miesięcznego zużywana jest np. na kontrolę
emocji… O tym, że sprawę traktują naprawdę poważnie, niech świadczy cytat z
wypowiedzi aktorki Jennifer Love Hewitt, która o swojej roli w filmie Na skróty do szczęścia mówi tak:
Zaczęłam zwracać większą uwagę na
siebie i na to, jak się czuję, kiedy mam PMS. Tak stworzyłam podstawy roli
szatana. (str.69).
Wyczuwam
narastające w Tobie pytanie, co zatem robić, żeby schudnąć? To łatwe i niełatwe
zarazem, według Baumeistera i Tierneya. Buduj sobie wsparcie społeczne.
Informuj bliskich Ci ludzi o postępach i kłopotach w osiąganiu celu. Używaj
specjalnych aplikacji i portali społecznościowych. Wbrew zaleceniom dietetyków –
waż się często. Notuj. Oprzyj swoją zmianę nawyków o wzrost samokontroli – bo
to jest klucz do rozwijania siły woli. Jeśli idziesz na przyjęcie, miej w
głowie gotowy scenariusz na różne sytuacje: „jeśli będzie szwedzki stół, zjem
mięso i sałatkę”. No i jeszcze jedna niezwykle ważna kwestia. Jeśli coś bardzo
Cię kusi, autorzy odradzają strategię „nie zjem tego”. Nasza siła woli nie
wyczerpie się aż tak bardzo, gdy uda nam się przeformułować to (i trzymać się)
do stwierdzenia „zjem to później”. Cóż bowiem z tego, że na przyjęciu
urodzinowym przyjaciela odmówisz sobie kawałka tortu i kilku słodkich drinków,
jeśli po powrocie do domu Twoja siła woli będzie wyczerpana do cna i Twój
wygłodzony mózg zaprowadzi Cię prosto do tajnej skrytki z batonikami?...
Wiele poruszanych
w książce obszarów jest silnie powiązanych z tematem, moim zdaniem, najważniejszym
w całej pracy. I to ten temat sprawia, że zdecydowałam się napisać na moim raczkującym
blogu właśnie o Sile woli. Czy siły woli możemy uczyć nasze dzieci? Temat
szeroko rozumianej edukacji, także w sporcie, jest dla mnie osobiście i
zawodowo niezwykle ważny. Jak przygotowywać dzieci do wymogów świata, którego
przy obecnym tempie zmian nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić?
Obserwuję z
uwagą przetaczającą się w polskich mediach dyskusję o jakości edukacji. O wieku
posyłania dzieci do szkoły, o testowej metodzie sprawdzania wiedzy, o
wzbudzaniu rywalizacji, o konstruowaniu programów nauczania tak, że wiele
uzdolnionych dzieci nie ma w szkole szansy wykazać się tym, w czym są naprawdę
dobre. Myślę, że ten temat będzie się tu jeszcze przewijał, ale teraz wróćmy do
siły woli. Gdy wspominałam o metodzie „zjem to później”, włączyło mi się
skojarzenie z tematem odraczania
gratyfikacji. Autorzy Siły woli
piszą dość brutalnie o tym, co dzieje się w Stanach, myślę, że wiele z tego
potwierdza się również u nas. Otóż zwracają oni uwagę na zjawisko narastającego
wśród młodych Amerykanów zjawiska narcyzmu (nie mającego w dodatku uzasadnienia
w ich osiągnięciach). Baumeister i Tierney wskazują jako przyczynę modną od lat
strategię budowania w dzieciach poczucia własnej wartości bez związku między
wysiłkiem, jakie wkładają w pracę i efektem, jaki osiągają (och, piękny ten
bohomaz z trzech kreseczek). Niedawno uczestniczyłam w konferencji dotyczącej sportu
dzieci i młodzieży – wśród psychologów sportu również toczy się na ten temat
dyskusja. Z wielu badań wiadomo bowiem, że zbyt wczesne i intensywne stawianie
dzieci w sytuacji rywalizacji im nie służy (chodzi o budowanie nadmiernego
skupiania się na wyniku), nie służy również ich funkcjonowaniu później w sporcie
seniorskim (o tym temacie więcej innym razem). Jednocześnie pojawia się w
niektórych środowiskach trend, by nagradzać w przedsięwzięciu sportowym
dosłownie każde dziecko, nawet takie, które będzie jedynie udawało jakikolwiek
wysiłek. Rozwiązaniem wydaje się budowanie systemu nagradzania właśnie za włożony
wysiłek, ale to nie jest takie proste…
Przez Stany
przetacza się od kilku lat dyskusja dotycząca wychowywania dzieci, między
innymi spowodowana obserwacjami wychowywania dzieci w rodzinach o azjatyckich
korzeniach.
Amerykańscy Azjaci stanowią zaledwie
cztery procent populacji USA, ale ich odsetek na elitarnych uniwersytetach,
typu Stanford, Kolumbia i Cornell, sięga dwudziestu pięciu procent. W
porównaniu z innymi grupami etnicznymi jest też bardziej prawdopodobne, że to
oni uzyskają dyplom ukończenia college’u, a ich dochody będą średnio o
dwadzieścia pięć procent wyższe niż zarobki przeciętnego Amerykanina. (str.
234)
Czy
rzeczywiście jednak, jak potocznie się uważa, dzieci o pochodzeniu azjatyckim w
Stanach, są inteligentniejsze od innych?
Przyjrzawszy się uważnie wynikom
testów na inteligencję, (James) Flynn doszedł do wniosku, że wyniki Amerykanów
chińskiego i japońskiego pochodzenia są bardzo podobne do rezultatów
osiągniętych przez osoby białe pochodzenia europejskiego. Jeśli już szukać
różnic, to IQ amerykańskich Azjatów jest przeciętnie lekko niższe, chociaż
rozpiętość ich wyników jest większa. Zasadnicza rozbieżność polega na tym, że
robią lepszy użytek ze swojej inteligencji. (str.234)
Naturalnie,
nasuwa się od razu pytanie o metody wychowywania tak, by móc w większym stopniu
wykorzystywać potencjał, z którym przychodzimy na świat. Dzieci w rodzinach
azjatyckiego pochodzenia od bardzo wczesnego okresu uczone są właśnie
odraczania gratyfikacji i nagradzane za naprawdę duże osiągnięcia. Wyznacza się
im ambitne cele, wprowadza dość surowe standardy i oczekuje robienia „czegoś
więcej” niż reszta – na przykład dodatkowych prac domowych. Wiem, jakie zaraz
podniesiesz zarzuty. Znam wyniki wskazujące, że ilość prac domowych w
dzieciństwie ma związek z prawdopodobieństwem zapadnięcia w dorosłym życiu na
przykład na depresję, ale… No właśnie, pytań mnóstwo, odpowiedzi mniej. Coraz
częściej, obserwując edukację sportową i artystyczną, mam wrażenie, że
należałoby rozważyć odejście od czegoś, co roboczo nazywam „kultem talentu” na
rzecz kultu „mądrej pracy”.
Co sprzyja
wypracowaniu takich nawyków? Wspominana wcześniej samokontrola. Baumeister i
Tierney piszą o wpływie uczestnictwa ojców w wychowywaniu dziecka. Chodzi o to,
że im więcej czasu i uwagi poświęca się dziecku (im więcej par oczu je
obserwuje), tym łatwiej rozwijającej się młodej osobie wypracować w sobie
mechanizmy samokontroli, które są podłożem rozwoju siły woli.
Myślę sobie,
że najlepszą metodą wychowania kolejnego pokolenia będzie zatem wzięcie się za
siebie – w końcu dzieci najlepiej uczą się przez obserwację. Reasumując – jedna
sprawa na raz, z użyciem mądrej diety dla mózgu i wszelkich dostępnych środków
samokontroli jednocześnie. Bez odkładania spraw na później, bez czekania, aż
problemy staną się trudniejsze i kosztowniejsze do rozwiązania. Aha. To kto
odważny, żeby w fejsbukowym statusie objawić, ile dziś rano ważył? J
Roy F. Baumeister, John Tierney – Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w człowieku najpotężniejsze. Przekład:
Piotr Budkiewicz. Wydawnictwo Medzia Rodzina, 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz