Zachęcam do wysłuchania audycji "Chce mi się z Tobą gadać" w Radiu Praga, w której byłam gościem Agaty Koczowskiej we wtorek 29.07.2014.
Audycję można odsłuchać tutaj.
Psychologia sportu, psychologia twórczości, wystąpienia publiczne, radzenie sobie ze stresem i presją, psychoedukacja, rozwój.
czwartek, 31 lipca 2014
wtorek, 29 lipca 2014
Dziś o 20.00 będę gościem w RadioPraga.pl - zapraszam do słuchania!
Dziś, we wtorek 29.07.2014 o godzinie 20.00, będę gościem Agaty Koczowskiej w audycji "Chce mi się z Tobą gadać". Naturalnie, rozmawiać będziemy o psychologii sportu. Zapraszam do słuchania na RadioPraga.pl.
sobota, 26 lipca 2014
Tym razem o pewności siebie
Gdy podjęłam
decyzję o rozpoczęciu prowadzenia bloga, zdecydowałam, że motywem przewodnim
dotyczącym jego treści będą wszystkie tematy, które luźniej lub ściślej wiążą
się z radzeniem sobie z presją – niezależnie od tego, czy w sporcie, czy w
sztuce, czy w sytuacjach biznesowych. Jak może pamiętasz, poprzednim razem
pisałam o sile woli i o ciekawej książce poruszającej ten temat. Przygotowania
do poprzedniego wpisu natychmiast doprowadziły mnie do decyzji, co pójdzie na „następny
ogień”: pewność siebie.
I znowu
temat-rzeka. Nie da się ukryć, że temat pewności siebie będzie bardzo różnie
odbierany przez różne osoby – a to dlatego, że budzi on skrajne emocje. Spodziewam
się, że szczególnie starszy Czytelnik może mieć skojarzenie bardzo negatywne –
pewność siebie jako najprostsza droga do narcyzmu.
Wiem, część
osób odpowie: nie, nie, narcyzm to coś innego, narcyzm to przesadne zapatrzenie
w siebie, w dodatku w sytuacji, gdy nasze postrzeganie
samych siebie ma się nijak do rzeczywistych umiejętności i osiągnięć. A pewność
siebie to coś innego, pewność siebie jest dobra.
Tak łatwo nie będzie ;)
Książka Baumeistera i Tierneya Siła
woli, o której pisałam poprzednio, zajmuje się tym tematem. Autorzy
zwracają uwagę na efekty, jakie w kulturze zachodniej (szczególnie amerykańskiej)
zaczęło przynosić wychowywanie dzieci nastawione na budowanie ich pewności
siebie. Otóż wspomniani autorzy sugerują, że społeczeństwo zaczyna ponosić tego
poważne skutki w pokoleniu młodzieży i młodych dorosłych: roszczeniowość czy
nieadekwatne ocenianie swoich możliwości. Poprzednio wspominałam Wam, że
zgodnie z ich obserwacjami temu modelowi warto przeciwstawić model oparty o kształtowanie
siły woli (obecny w amerykańskich domach o azjatyckich korzeniach). I chociaż
jestem wielką orędowniczką budowania pewności siebie wśród osób zmagających się
z presją (o zaletach pewności siebie nieco później), warto przyjrzeć się
uważniej zagrożeniom płynącym z oderwania się poziomu pewności siebie od
rzeczywistości. Oddaję głos Baumeisterowi i Tierney’owi:
(…)wydaje się, że istnieją tylko dwie jasno
udokumentowane korzyści płynące z wysokiego poczucia własnej wartości. Po
pierwsze zwiększa ono inicjatywę, zapewne dlatego, że dodaje pewności siebie.
Ludzie z wysokim poczuciem własnej wartości są bardziej skłonni działać zgodnie
ze swoimi przekonaniami, występować w obronie tego, w co wierzą, nawiązywać
kontakt z innymi czy też ryzykować nowe przedsięwzięcia. (Niestety, to również
dotyczy wyjątkowo głupich i destrukcyjnych zachowań, nawet kiedy wszyscy radzą
co innego). Drugą korzyścią jest czerpanie z tego przyjemności. Wysokie
poczucie własnej wartości wydaje się działać niczym bank pozytywnych emocji,
które zapewniają ogólnie dobre samopoczucie, i może się przydać, kiedy
potrzebujemy dodatkowej dawki pewności siebie, żeby dać sobie radę z
nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, odegnać depresję albo odbić się od dna.
Te korzyści bywają pomocne w niektórych zajęciach, dajmy na to związanych z
handlem, pozwalając ludziom dość do siebie po wielokrotnych porażkach. Taki
upór jest jednak zarazem darem i klątwą, gdyż może prowadzić do tego, że ludzie
ignorują sensowne rady i notorycznie marnują czas oraz pieniądze na
beznadziejne sprawy.
Ogólnie biorąc, pożytki płynące z
wysokiego poczucia własnej wartości stanowią korzyść dla nas samych, podczas
gdy jego koszty są ponoszone przez innych, którzy muszą sobie radzić ze
skutkami ubocznymi tego zjawiska – chociażby naszą arogancją czy
zarozumialstwem. W najgorszym wypadku wysoka samoocena przeobraża się w
narcyzm, przekonanie o własnej wyższości. Narcyzi w swoim umyśle są legendami i
uzależniają się od tego napuszonego wizerunku. Ponadto pragną być podziwiani
przez innych (ale nie czują specjalnej potrzeby sympatii – potrzebna jest im
adoracja). Oczekują, że będą traktowani jak wyjątkowe jednostki i robią się
bardzo nieprzyjemni podczas krytyki. Mają tendencję do robienia świetnego
pierwszego wrażenia, ale nie trwa ono długo. (str. 231-232).
Nie wierzę, że nie znasz choćby
jednej osoby, do której by nie pasował powyższy opis. Jeśli ktoś taki jest w
Twoim bliskim otoczeniu, mogę zgadywać, że ponosisz dość duże koszty tej znajomości.
W mediach zdarza mi się
spotykać z informacjami o kolejnych rocznikach młodych ludzi, którzy
rozpoczynają edukację wyższą bądź wchodzą na rynek pracy. Niejednokrotnie
komentarze wykładowców i potencjalnych pracodawców nie napawają optymizmem,
można zatem sądzić, że w pewnym stopniu zagadnienie dotyczy i naszego polskiego
podwórka.
W mojej ocenie największym
zagrożeniem płynącym z pewności siebie u osoby, która „straciła kontakt z bazą”,
jest jej zamykanie się na informację zwrotną od otoczenia (tudzież otaczanie
się wyłącznie pochlebcami). Bez konstruktywnej krytyki nie ma mowy o rozwoju –
w żadnej dziedzinie życia. W przypadku sportu dość łatwo zweryfikować
rzeczywiste umiejętności, choć godziny przesiedziane na boiskach, stadionach i
kortach każą mi zastanowić się, czy jednak nawet w sporcie nie istnieje znane
ze wszystkich szkół zjawisko „jechania na opinii”.
Gdy zaczynam pracę ze sportowcem,
jednym z pierwszych punktów jest sporządzenie analizy mocnych i słabych stron
zawodnika. Zazwyczaj wygląda to tak, że proszę o przygotowanie listy cech,
jakie mój rozmówca kojarzy z obrazem swojego sportowego ideału (zachęcam, by
cechy te dotyczyły umiejętności fizycznych, taktycznych, technicznych,
mentalnych, stylu życia – wszystkiego, co tylko zawodnikowi przyjdzie do
głowy). Następnie zawodnik zastanawia się, w jakim stopniu poszczególne cechy
sam ma rozwinięte. Pewnie będziesz podejrzewać, że większość zawodników będzie
się we wszystkich punktach oceniać najwyżej jak się da, ale to nieprawda. Wbrew
pozorom – i trochę na przekór zdaniom, które napisałam trochę wyżej – wielu zawodników
to osoby niezwykle, czasem aż do przesady autokrytyczne. Okazuje się bowiem, że
cała sztuka polega na tym, aby znaleźć złoty środek między krytycyzmem a
ochronieniem siebie przed zwątpieniem.
I tu ważne pytanie: po co nam
pewność siebie? Baumeister i Tierney częściowo już na to odpowiedzieli: osoba o
wyższej pewności siebie będzie dłużej i mocniej bronić swoich przekonań,
łatwiej nawiązywać znajomości, łatwiej jej również będzie wytrwać w swoich
postanowieniach. Od siebie chciałabym dodać, że pewność siebie -
wyrażana w zachowaniu - w sytuacji sportowej będzie miała dodatkowo aspekt
budowania przewagi od samego początku rywalizacji. Tak, znana z poradników i
szkoleń „mowa ciała” może zmienić całkiem dużo. Co więcej, może ona oddziaływać
nie tylko na przeciwnika, który mniej lub bardziej świadomie odczyta płynące z
naszego zachowania komunikaty i będzie mógł zacząć się nas bać, ale także – na zasadzie
pozytywnego sprzężenia zwrotnego – może ona wpływać na samego zawodnika. Jakim
cudem? Ponieważ gdy zachowujemy się jak osoba pewna siebie, zaczynamy się tak
postrzegać i rzeczywiście rośnie nasze poczucie własnej wartości[1].
W dość popularnej książce
dotyczącej psychologii sportu – Psychologia
sportu. Strategie i techniki Morrisa i Summersa – tak autorzy zachwalają
pewność siebie u sportowca:
Pewność siebie jest w sporcie łatwo rozpoznawalna i trudna do
zmiany. Opanowanie, wyczucie czasu i przestrzeni oraz zdolność do utrzymywania
rytmu są cechami charakterystycznymi pewnych siebie zawodników. Wiąże się ona
także z wysoką skutecznością w działaniu mimo występowania presji. Zawodnicy
pewni siebie poszukują różnych wyzwań, aby poszerzyć granice swoich możliwości i
zademonstrować umiejętności. Pewni siebie sportowcy rzadko kwestionują własne
zdolności oraz prawo do zdobywania sukcesów. Myślą i działają inaczej niż
zawodnicy, którym brak jest wiary we własne siły. (str. 95)
O ile trudno mi nie zgodzić się z
autorami co do zalet pewności siebie u sportowca, o tyle warto zaznaczyć, że
nie zawsze poziom pewności siebie jest trudny do zmiany. Zdecydowanie jest to
obszar, nad którym można i należy pracować. A rozpoznanie swoich mocnych i
słabych stron – to dopiero pierwszy krok.
Dr Andy Cale i Roberto Forzoni,
autorzy przewodnika dla trenerów piłki nożnej wydanego przez The FA (angielski
odpowiednik naszego PZPN) wymieniają cztery sposoby budowania pewności siebie u
zawodnika:
1) Sukces buduje pewność siebie. Łatwiej o
pewność siebie u zawodnika, który odnotował już jakieś, choćby niewielkie,
sukcesy. To trochę działa jak zamknięte koło – sukces „przynosi” pewność
siebie, a pewność siebie „przynosi” sukces itd. W przypadku okresu spadku
pewności siebie warto wracać pamięcią do tych osiągnięć. [Dobrze, jeśli u
zawodnika jest to wspierane przez pozytywną, bardzo konkretną informację
zwrotną ze strony trenera i/lub innych zawodników]. Pewność siebie w czasie
zawodów pochodzi również z dobrego treningu – zawodnik, który wie, że w okresie
treningów zrobił wszystko, co do niego należało, wyjdzie na boisko bardziej
pewny siebie niż taki, który wie, że nie przepracował należycie tego czasu.
2) Fenomen zjawiska „Jeśli oni mogą, to i ja
mogę”. Szukaj ludzi podobnych do siebie, albo słabszych, którym udało się
odnieść sukces. Podpatruj, ucz się, podnoś swoje poczucie wartości.
3) Głos, który słyszysz w swojej głowie. Powtarzanie
myśli, które wspierają, a nie dokopują, może dać ekstremalnie dobre rezultaty.
To, co dzieje się w naszych myślach, rzadko jest neutralne. Najczęściej jest
pozytywne lub negatywne. Zastanów się, jak jest u Ciebie i co zrobić, by Twoje
wewnętrzne „radio” nadawało program, który pomaga Ci grać. Wypracuj sobie taką
„płytotekę” zdań, które pomagają.
4) Nauka "aktorstwa" – zachowuj się, jakbyś był
pewny siebie. Po pierwsze – widok zawodnika zachowującego się, jakby był
pewny siebie, onieśmiela rywali. Po drugie – gdy Twoje ciało dobrze poczuje się
w roli „pewniaka”, pewność siebie pojawi się również w głowie.
W różnych sferach życia staram
się szukać wspomnianego wcześniej złotego środka. Warto bowiem wzmacniać
pewność siebie, na tyle, by nie ogarniało nas zniechęcenie, złe nastroje, byśmy
nie rezygnowali zbyt szybko z obranej ścieżki. Co więcej, warto być pewnym
siebie także po to, żeby umieć dobrze przyjąć krytykę (nie każdy, kto nas
krytykuje, chce nam zrobić przykrość. W wielu sferach „feedback is a gift” –
ale to od nas zależy, co zrobimy z otrzymanym darem). Jednocześnie dobrze jest
mieć na uwadze, jakie są nasze ograniczenia i słabsze punkty (choćby po to, by
umieć znaleźć wokół siebie ludzi, którzy pomogą nam poradzić sobie z nimi).
Najwięcej podziwu wzbudzają we
mnie nie osoby, których droga do spektakularnego sukcesu była łatwa i prosta,
ale właśnie ci, którzy mimo przeciwności próbowali jeszcze raz, i jeszcze raz,
i jeszcze jeden raz, za każdym razem coraz lepiej. I tego właśnie Ci życzę,
niezależnie od tego, czym się zajmujesz.
Tony Morris,
Jeff Summers - Psychologia sportu. Strategie i techniki. Centralny Ośrodek Sportu, Warszawa 1998. Przekład: Janusz Grasza,
Jadwiga Kłodecka-Różalska.
Dr Andy Cale,
Roberto Forzoni – The Official FA Guide
to Psychology for Football. Hodder Education, 2004.
_________________
[1] W
niezwykle poruszający sposób opowiada o tym psycholog Amy Cuddy (film można
włączyć z polskimi podpisami):
niedziela, 20 lipca 2014
O sile woli
Na początek
naszej wspólnej blogowej przygody chciałam zachęcić Cię do przeczytania książki
pt. Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w
człowieku najpotężniejsze. (Roy F. Baumeister, John Tierney – więcej informacji
o książce na końcu tekstu). Chciałabym, żeby pozycja ta stała się początkiem
dyskusji w mojej ocenie niezwykle ważnej. A dlaczego?
Temat siły
woli dotyczy każdego. Każdy z nas zmaga się ze słabościami, czasem nałogami,
niejednokrotnie ma problem z przełożeniem marzeń na realistyczne cele, które w
końcu udaje się osiągnąć. Wiele osób, które rozpoznają u siebie tego typu
obszary, sięga po poradniki, które stanowią niezwykle chodliwy towar na naszym
kulejącym rynku wydawniczym. Nie ma się zatem co dziwić, że wydawcy dbają o to,
by w ich asortymencie nie zabrakło pozycji o wymownych tytułach zaczynających
się od „Jak…” lub „Jestem…”. Książka, o której chcę napisać, nie jest typowym
poradnikiem. Jest raczej książką popularyzującą naukę – to efekt współpracy
dwóch osób: Roya Baumeistera, profesora psychologii społecznej z Uniwersytetu
Stanowego Florydy oraz Johna Tierneya, dziennikarza współpracującego z gazetą New York Times. Popularyzowanie wyników
badań naukowych nie oznacza jednak, że w książce tej brakuje podpowiedzi, jak
zawarte w niej treści teoretyczne przełożyć na praktykę.
Temat, który
poruszają w swojej książce, dotyczy tak wielu obszarów życia, że aż dziw, że
tak wiele treści udało się zmieścić w jednym opracowaniu.
Jakie skojarzenia
przychodzą Ci na myśl, gdy słyszysz hasło „siła woli”? Bieganie? Ćwiczenia
fizyczne? Dieta? Nauka języka obcego? Pisanie prac zaliczeniowych/raportów
służbowych nieco wcześniej niż na trzy godziny przed ostatecznym terminem?
Walka z nałogiem, jakikolwiek by on nie był (tak, ten od mediów
społecznościowych też się liczy…)? Racjonalizacja wydatków (dorabianie
ideologii do zakupu, na który Cię nie stać, w tym obszarze się nie mieści)?
Działania twórcze (zawsze marzyłaś/marzyłeś o napisaniu powieści, ale jesteś
tak zajęta/zajęty, że zwyczajnie nie masz na to czasu. Ale wiesz, że
byłabyś/byłbyś w tym świetny)? Nauka gry na instrumencie (czy to nie o Twojej
gitarze była reklama pewnego serwisu umożliwiającego lokalne zakupy używanych
rzeczy?)? Lepsza atmosfera w domu (tak, tak, to też zależy od siły woli, a nie
tylko od znalezienia „drugiej połówki jabłka”)? Krótko pisząc: temat-rzeka.
Większości z
wymienionych kwestii autorzy poświęcają oddzielne części książki. Ponieważ
celem moim nie jest streszczenie Wam całości publikacji, lecz zachęcenie do jej
przeczytania i podyskutowania o niej, nie będę streszczać jej rozdział po
rozdziale. Najważniejszym, w mojej ocenie, jej przesłaniem, jest zrozumienie
pewnej bardzo istotnej kwestii: mamy
ograniczoną ilość energii, którą musimy rozdzielić pomiędzy różne strefy życia.
Wyczerpanie siły woli poprzez podejmowanie rozlicznych decyzji, tłumienie
uczuć, usiłowanie wytrwania w postanowieniach wyczerpuje naszą siłę woli i gdy
zużyje się ona w jakimś obszarze, może zabraknąć jej w innym. I tak autorzy
podają przykład skonfliktowanej pary małżeńskiej, która po wieczornym powrocie
z pracy nie mogła się znieść. Po przyjrzeniu się ich funkcjonowaniu okazało
się, że każde z nich „zużywa się” w pracy na tyle mocno, że brakuje już zasobów
dla partnera. Remedium wcale nie okazało się odpoczęcie od siebie, ale takie
przeorganizowanie styku pracy zawodowej z życiem prywatnym, by wracać do domu
nieco wcześniej i w stanie mniejszego wyczerpania. Efekty przyszły bardzo
szybko (nie, nie będę nawet udawać, że to remedium na wszystkie problemy w
związkach. Niemniej wydaje mi się, że w przypadku problemów warto przyjrzeć się
i takiej opcji).
Z powyższego
stwierdzenia dotyczącego ograniczoności naszych zasobów energetycznych wynika
niezwykle istotna, choć mało popularna we współczesnym świecie teza:
(...) trzeba się skupić na jednym
projekcie w jednym czasie. Jeśli zechcemy samodoskonalić się na dwóch i więcej
polach, początkowo mamy szansę osiągać sukcesy, gdyż będziemy czerpać moc z
rezerw energii, tyle tylko, że w ostatecznym rozrachunku nastąpi jej zużycie,
co narazi nas na poważne błędy. Kiedy ludzie muszą dokonać poważnej, życiowej
zmiany, ich wysiłki mogą w znacznej mierze wziąć w łeb, jeśli jednocześnie
wprowadzane są inne zmiany (str. 53).
Brzmi znajomo?
Kojarzy się z postanowieniami noworocznymi? Albo początkiem nowego roku
szkolnego lub akademickiego? Taaa… Znasz to, prawda? W przygotowaniu pięknej
listy ambitnych postanowień jesteśmy dobrzy. Rzecz w tym, że jest to krótki
zryw, który dość szybko nas wyczerpuje i lista postanowień zaczyna się sypać
jak domek z kart. Baumeister i Tierney piszą o takim zjawisku w przypadku
przestrzegania diety – nazywają to efektem „a co mi tam” (bardziej fachowo –
odżywianiem przeciwregulacyjnym). Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko
sytuację, w której nawet niewielkie odstępstwo od ustalonego reżimu sprawia, że
łamiemy wszystkie postanowienia. Myślę, że sytuacja taka może mieć również
miejsce w przypadku choćby wydawania pieniędzy na zakupach – skoro już kupiłam
tę bluzeczkę i przekroczyłam limit pieniędzy przeznaczonych na zakupy – to sprawię,
że moja karta kredytowa zrobi się gorąca…
Temat diety w
przypadku siły woli jest podwójnie trudny. Jakby to napisać. Żeby mieć siłę woli, mózgowi potrzebna jest
glukoza. Tak. Cukier. Kalorie. Wróg diety. Innymi słowy – żeby się
odchudzać (najlepiej poprzez niejedzenie), potrzebujesz siły woli. Żeby mieć
siłę woli, musisz jeść. Ha. Może regularność posiłków oraz pilnowanie, by składały
się z produktów o niskim indeksie glikemicznym nie jest jedynie przyczynkiem do
lepszego funkcjonowania naszego metabolizmu. Autorzy książki donoszą, że regularna
dieta oparta o produkty, które sprawiają, że w naszym organizmie nie dochodzi
do wielkich skoków i spadków poziomu cukru może nawet niwelować objawy PMS
(Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego). Ich zdaniem w fazie lutealnej organizm
zużywa wielkie ilości energii i odbywa się to kosztem między innymi tej
energii, która w innych fazach cyklu miesięcznego zużywana jest np. na kontrolę
emocji… O tym, że sprawę traktują naprawdę poważnie, niech świadczy cytat z
wypowiedzi aktorki Jennifer Love Hewitt, która o swojej roli w filmie Na skróty do szczęścia mówi tak:
Zaczęłam zwracać większą uwagę na
siebie i na to, jak się czuję, kiedy mam PMS. Tak stworzyłam podstawy roli
szatana. (str.69).
Wyczuwam
narastające w Tobie pytanie, co zatem robić, żeby schudnąć? To łatwe i niełatwe
zarazem, według Baumeistera i Tierneya. Buduj sobie wsparcie społeczne.
Informuj bliskich Ci ludzi o postępach i kłopotach w osiąganiu celu. Używaj
specjalnych aplikacji i portali społecznościowych. Wbrew zaleceniom dietetyków –
waż się często. Notuj. Oprzyj swoją zmianę nawyków o wzrost samokontroli – bo
to jest klucz do rozwijania siły woli. Jeśli idziesz na przyjęcie, miej w
głowie gotowy scenariusz na różne sytuacje: „jeśli będzie szwedzki stół, zjem
mięso i sałatkę”. No i jeszcze jedna niezwykle ważna kwestia. Jeśli coś bardzo
Cię kusi, autorzy odradzają strategię „nie zjem tego”. Nasza siła woli nie
wyczerpie się aż tak bardzo, gdy uda nam się przeformułować to (i trzymać się)
do stwierdzenia „zjem to później”. Cóż bowiem z tego, że na przyjęciu
urodzinowym przyjaciela odmówisz sobie kawałka tortu i kilku słodkich drinków,
jeśli po powrocie do domu Twoja siła woli będzie wyczerpana do cna i Twój
wygłodzony mózg zaprowadzi Cię prosto do tajnej skrytki z batonikami?...
Wiele poruszanych
w książce obszarów jest silnie powiązanych z tematem, moim zdaniem, najważniejszym
w całej pracy. I to ten temat sprawia, że zdecydowałam się napisać na moim raczkującym
blogu właśnie o Sile woli. Czy siły woli możemy uczyć nasze dzieci? Temat
szeroko rozumianej edukacji, także w sporcie, jest dla mnie osobiście i
zawodowo niezwykle ważny. Jak przygotowywać dzieci do wymogów świata, którego
przy obecnym tempie zmian nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić?
Obserwuję z
uwagą przetaczającą się w polskich mediach dyskusję o jakości edukacji. O wieku
posyłania dzieci do szkoły, o testowej metodzie sprawdzania wiedzy, o
wzbudzaniu rywalizacji, o konstruowaniu programów nauczania tak, że wiele
uzdolnionych dzieci nie ma w szkole szansy wykazać się tym, w czym są naprawdę
dobre. Myślę, że ten temat będzie się tu jeszcze przewijał, ale teraz wróćmy do
siły woli. Gdy wspominałam o metodzie „zjem to później”, włączyło mi się
skojarzenie z tematem odraczania
gratyfikacji. Autorzy Siły woli
piszą dość brutalnie o tym, co dzieje się w Stanach, myślę, że wiele z tego
potwierdza się również u nas. Otóż zwracają oni uwagę na zjawisko narastającego
wśród młodych Amerykanów zjawiska narcyzmu (nie mającego w dodatku uzasadnienia
w ich osiągnięciach). Baumeister i Tierney wskazują jako przyczynę modną od lat
strategię budowania w dzieciach poczucia własnej wartości bez związku między
wysiłkiem, jakie wkładają w pracę i efektem, jaki osiągają (och, piękny ten
bohomaz z trzech kreseczek). Niedawno uczestniczyłam w konferencji dotyczącej sportu
dzieci i młodzieży – wśród psychologów sportu również toczy się na ten temat
dyskusja. Z wielu badań wiadomo bowiem, że zbyt wczesne i intensywne stawianie
dzieci w sytuacji rywalizacji im nie służy (chodzi o budowanie nadmiernego
skupiania się na wyniku), nie służy również ich funkcjonowaniu później w sporcie
seniorskim (o tym temacie więcej innym razem). Jednocześnie pojawia się w
niektórych środowiskach trend, by nagradzać w przedsięwzięciu sportowym
dosłownie każde dziecko, nawet takie, które będzie jedynie udawało jakikolwiek
wysiłek. Rozwiązaniem wydaje się budowanie systemu nagradzania właśnie za włożony
wysiłek, ale to nie jest takie proste…
Przez Stany
przetacza się od kilku lat dyskusja dotycząca wychowywania dzieci, między
innymi spowodowana obserwacjami wychowywania dzieci w rodzinach o azjatyckich
korzeniach.
Amerykańscy Azjaci stanowią zaledwie
cztery procent populacji USA, ale ich odsetek na elitarnych uniwersytetach,
typu Stanford, Kolumbia i Cornell, sięga dwudziestu pięciu procent. W
porównaniu z innymi grupami etnicznymi jest też bardziej prawdopodobne, że to
oni uzyskają dyplom ukończenia college’u, a ich dochody będą średnio o
dwadzieścia pięć procent wyższe niż zarobki przeciętnego Amerykanina. (str.
234)
Czy
rzeczywiście jednak, jak potocznie się uważa, dzieci o pochodzeniu azjatyckim w
Stanach, są inteligentniejsze od innych?
Przyjrzawszy się uważnie wynikom
testów na inteligencję, (James) Flynn doszedł do wniosku, że wyniki Amerykanów
chińskiego i japońskiego pochodzenia są bardzo podobne do rezultatów
osiągniętych przez osoby białe pochodzenia europejskiego. Jeśli już szukać
różnic, to IQ amerykańskich Azjatów jest przeciętnie lekko niższe, chociaż
rozpiętość ich wyników jest większa. Zasadnicza rozbieżność polega na tym, że
robią lepszy użytek ze swojej inteligencji. (str.234)
Naturalnie,
nasuwa się od razu pytanie o metody wychowywania tak, by móc w większym stopniu
wykorzystywać potencjał, z którym przychodzimy na świat. Dzieci w rodzinach
azjatyckiego pochodzenia od bardzo wczesnego okresu uczone są właśnie
odraczania gratyfikacji i nagradzane za naprawdę duże osiągnięcia. Wyznacza się
im ambitne cele, wprowadza dość surowe standardy i oczekuje robienia „czegoś
więcej” niż reszta – na przykład dodatkowych prac domowych. Wiem, jakie zaraz
podniesiesz zarzuty. Znam wyniki wskazujące, że ilość prac domowych w
dzieciństwie ma związek z prawdopodobieństwem zapadnięcia w dorosłym życiu na
przykład na depresję, ale… No właśnie, pytań mnóstwo, odpowiedzi mniej. Coraz
częściej, obserwując edukację sportową i artystyczną, mam wrażenie, że
należałoby rozważyć odejście od czegoś, co roboczo nazywam „kultem talentu” na
rzecz kultu „mądrej pracy”.
Co sprzyja
wypracowaniu takich nawyków? Wspominana wcześniej samokontrola. Baumeister i
Tierney piszą o wpływie uczestnictwa ojców w wychowywaniu dziecka. Chodzi o to,
że im więcej czasu i uwagi poświęca się dziecku (im więcej par oczu je
obserwuje), tym łatwiej rozwijającej się młodej osobie wypracować w sobie
mechanizmy samokontroli, które są podłożem rozwoju siły woli.
Myślę sobie,
że najlepszą metodą wychowania kolejnego pokolenia będzie zatem wzięcie się za
siebie – w końcu dzieci najlepiej uczą się przez obserwację. Reasumując – jedna
sprawa na raz, z użyciem mądrej diety dla mózgu i wszelkich dostępnych środków
samokontroli jednocześnie. Bez odkładania spraw na później, bez czekania, aż
problemy staną się trudniejsze i kosztowniejsze do rozwiązania. Aha. To kto
odważny, żeby w fejsbukowym statusie objawić, ile dziś rano ważył? J
Roy F. Baumeister, John Tierney – Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w człowieku najpotężniejsze. Przekład:
Piotr Budkiewicz. Wydawnictwo Medzia Rodzina, 2013.
wtorek, 15 lipca 2014
Wstęp
Witaj na moim blogu. Blog ten poświęcony jest psychologii sportu, psychologii występów publicznych, metodom radzenia sobie z presją i stresem. Dlaczego tytuł bloga dotyczy presji - chyba nie muszę zanadto tłumaczyć: w wielu zawodach wszyscy się z nią spotykamy (a czasem sami ją współtworzymy). Chcę jednak w swoich rozważaniach uważnie przyjrzeć się słowu "mistrzostwo" - które dla mnie oznacza nieustanne zbliżanie się do doskonałości w wykonywanej przez nas dziedzinie. Tak właśnie rozumiem ideę współzawodnictwa (także sportowego) - przeciwnik (indywidualny, drużynowy, konkurencyjna firma etc.) jest po to, byśmy mogli sprawdzić się, na ile w ostatnim czasie zbliżyliśmy się do doskonałości. W pracy ze sportowcami podkreślam często, że warto skupiać się nie na wyniku (bo ten zależy od wielu czynników: formy przeciwnika, sędziego, pogody, obiektu, kibiców itd.), lecz na tym, co zależy od samego sportowca - jego przygotowania (tego, jak trenował, jak jadł, jak odpoczywał, jak przygotował swój sprzęt, jak dobrał sobie do współpracy ludzi). Ostatecznym wyznacznikiem sukcesu współpracy psychologa ze sportowcem, muzykiem czy biznesmenem jest sytuacja, w której Klient stoi mocno na swoich nogach, wie, dokąd zmierza i co powinien zrobić, żeby jego marzenia stały się osiągniętymi celami.
Na tej stronie zamierzam zaprosić Cię do dyskusji na temat ciekawych wydarzeń, książek, filmów czy wyników badań naukowych, które pomogą Ci skuteczniej zmierzać w kierunku osiągnięcia mistrzostwa - niezależnie od tego, jaka presja tej drodze będzie towarzyszyć.
Miłej lektury!
Na tej stronie zamierzam zaprosić Cię do dyskusji na temat ciekawych wydarzeń, książek, filmów czy wyników badań naukowych, które pomogą Ci skuteczniej zmierzać w kierunku osiągnięcia mistrzostwa - niezależnie od tego, jaka presja tej drodze będzie towarzyszyć.
Miłej lektury!
Subskrybuj:
Posty (Atom)