niedziela, 13 sierpnia 2017

Historia jednego sweterka

Początkujący nie ma lekko. Niezależnie, w czym jest początkujący. Wyobraźcie sobie taką sytuację: wspinam się na wyżyny kreatywności polegające na tym, że ciekawy pomysł projektowy (żeby nie powiedzieć – dizajnerski ;) ) spotyka się z właściwym doborem materiału a jednocześnie całość jest mniej więcej adekwatna do stopnia moich umiejętności. Ni mniej, ni więcej - postanowiłam wydziergać sobie sweterek.
          
      Nie dość, że zdobyłam się na niebotyczny poziom kreatywności, to jeszcze wyrwałam się na niepodległość – zrobiłam go bez żadnej pomocy. Ponieważ nitka cieniutka i druty cieniutkie, trochę to zajęło… W sumie pewnie z kilka tygodni, choć oczywiście tylko w czasie wolnym.  Części składowe powstały, wspięłam się więc jeszcze wyżej – całkiem udatnie jak na mnie – pozszywałam całość w jeden ciuch. Udało się! Najlepsze było w tym to, że efekt końcowy był w miarę bliski temu, co sobie wyobraziłam, a wierzcie mi, gdy się jest początkującym dziergaczem, nie jest to zjawisko częste.
                
     Sweterek, ponieważ memłał się w moich dłoniach dość długo, natychmiast wylądował w praniu. I niestety, z powodu niefachowego łączenia nitek poszczególnych kolorów – tego prania nie przetrwał. Siła fachowa wezwana do oceny szkód, po pierwszych próbach reanimacji – wydała wyrok: trzeba pruć.
                
      Zajęcie upierdliwe, w dodatku wymagające połączenia – wreszcie prawidłowo – nitek, które poprzednim razem połączyłam niewłaściwie. Zjazd do bazy. Mam ochotę rzucić wszystko w kąt,  jedyne, co przyjmuję do wiadomości, to konieczność prucia – bo szkoda wysokogatunkowej, bawełnianej włóczki. Powtarzać procedurę robienia – no niestety, z tym gorzej.

      I wtedy przychodzi do mnie moja Córka i zadaje mi jedno celne pytanie – czy zrobisz ten sweterek jeszcze raz?
           
      I okazuje się, że choć jest mi przykro, czuję się zdemotywowana i ogólnie najchętniej wyrzuciłabym te cholerne druty za okno, to nie bardzo mogę Młodej odpowiedzieć – nie, nie zrobię. Po pierwsze – znam siebie i wiem, że w końcu się z tym zmierzę, choć być może nie od razu. Po drugie – jaki przykład cierpliwości do podnoszenia się po porażce daję dziecku? Po trzecie – a może to taka umiejętność, którą ze sfer dziewiarskich można przetransferować na inne obszary życia? Każdy przecież ma w swoim życiu zawodowym lub prywatnym tematy, które w postaci niezamkniętej wiszą i oczekują na rozstrzygnięcie. Niedokończony etap edukacji. Zawirowania w karierze sportowej różnej natury. Nienapisana do końca książka. Albo inaczej – książka napisana, ale wymagająca poprawek. Lub kariera wymagająca korekt – spróbowania jeszcze raz, i znowu – tylko za każdym razem trochę lepiej, trochę mądrzej, trochę staranniej. No bo jaki sens znowu tak samo źle łączyć nitki w moim sweterku? Czy mogę pozwolić sobie na jeszcze jedną, identyczną frustrację przy tym samym przedsięwzięciu?
                
         Nie, wszyscy wiemy, że łatwiej będzie, jeśli popełnię zupełnie nowe błędy JAle żebym mogła je popełnić, muszę jeszcze raz podjąć ryzyko, jeszcze raz sprawdzić, co czai się za rogiem, jeszcze raz nawlec dziesiątki oczek na druty i mozolnie, rządek za rządkiem, przerabiać je tak długo, aż z niewielkich kłębuszków powstanie nadające się do noszenia ubranie.


poniedziałek, 17 lipca 2017

ODWAGI!


„Potem nosiłem ten obraz w sobie przez ponad 20 lat, bo zbyt bałem się napisać coś na tak poważny temat. Aż wreszcie w 2012 r. powiedziałem sobie, że młodszy już nie będę, a nie chcę, by napis na moim grobie brzmiał: „Zabrakło mu odwagi, by porwać się na przedsięwzięcie artystyczne, z którym całym sercem pragnął się zmierzyć". Postanowiłem więc spróbować, bez pewności, czy mi się uda, i bez zobowiązania, że skończę”. (George Saunders)


       Gdy rozmawiam z młodymi sportowcami (szczególnie tymi najmłodszymi), bardzo często słyszę w ich głosach narzekanie, że są niewystarczająco utalentowani. Często – do pewnego stopnia – daje się ich przekonać, że priorytetem powinna być dla nich mądra (!) praca, jednak zwykle po cichu zostają przy przekonaniu o znaczeniu talentu (często mając w głowie obraz osoby, z którą w tej czy inny sposób rywalizują i postrzegają ją jako bardziej utalentowaną). Na szczęście to myślenie z wiekiem się zmienia, a przede wszystkim zmienia się rozumienie sprawy kluczowej dla rozwoju: warto skupić się tylko na tym, na co mam wpływ. A wpływu na to, z jakim talentem przychodzimy na świat, nie mamy żadnego.

    I rzeczywiście. Gdy obserwuje się udane kariery bardzo już doświadczonych sportowców, artystów, przedsiębiorców czy polityków, zaczyna się rzucać w oczy jeden wspólny dla nich czynnik – cierpliwość. Rozumiem ją bardzo szeroko. Nie chodzi tylko o zrozumienie, że sukcesy (te namacalne, wyrażane w trofeach, nagrodach, tytułach i kontraktach) mogą przyjść nieco później, a nie powinno to osłabiać naszego zaangażowania w wysiłki treningowe, wręcz przeciwnie.

     Gdy myślę o cierpliwości, myślę także o prawdziwej odwadze „przyjęcia na klatę”, że tym razem coś może mi się nie udać. I że wcale nie oznacza to, że jestem na złej drodze.

    Myślenie wynikowe ma się u nas bardzo dobrze. Myślenie pozytywne często jest przez różnych guru sprowadzane tylko do powtarzania sobie w kółko, że będzie OK, często bez uwzględniania otaczających nas realiów. Myślenie o alternatywnych pomysłach na życie traktowane jest jako brak wiary w pomyślność tego, co robię. Ale jednocześnie przyzwolenie na popełnianie błędów i ponoszenie mniejszych lub większych porażek jest prawie żadne: jeśli raz-drugi Ci się nie uda, lepiej daj sobie spokój. Brzmi znajomo? Niestety.

     Cierpliwość i odwaga to nie wyznaczanie sobie gigantycznych celów. To przede wszystkim pewne i stanowcze wykonywanie kolejnego kroku w swojej wspinaczce nawet, jeśli popsuła się pogoda a krajobrazy, które aktualnie oglądamy, odstają od naszych wyobrażeń.

   W przypadku sportowców sprawa jest trudniejsza i łatwiejsza jednocześnie – każdy niemal sportowiec doskonale rozumie ograniczenia czasowe związane ze swoją karierą. Jednym pomaga to rzucić się na głęboką wodę („jak nie teraz, to nigdy”), innym jednak podcina skrzydła („i tak nie zdążę spełnić swoich marzeń, już za późno”).

      Czasami w podjęciu decyzji pomaga – jak w przytoczonym motcie – zastanowienie się, czy gdy zakończę już karierę, to czy z czystym sumieniem powiem sobie, że zrobiłam wszystko, co tylko się dało, czy gryźć będzie mnie poczucie – a mogłam spróbować ten jeden raz więcej…


A zatem – odwagi!